Odkąd pamiętam, darzyłam większym szacunkiem odzież i obuwie męskie, niż damskie. W sklepach kręciłam się smętnie po dziale cekinowo-falbaniastym i uciekałam na stronę pachnącą naturalną skórą pasków, porywającą rzędami idealnie wyprasowanych koszul i prostymi krojami spodni. Na patrzeniu zresztą się nie kończyło.
Tylko w męskich jeansach
W podstawówce nosiłam tylko męskie koszulki, a w liceum jeansy kupowałam wyłącznie na dziale męskim (bo nie miały rozszerzanych nogawek, a w tym czasie modne były boot cuty). Nosiłam męskie paski i nie znosiłam spódnic. Pojęcie ‚być sexy’ nie istniało, chyba mój młodzieńczy móżdżek uznał, że obcisłe kiecki uwłaczają mojej umysłowości. A może po prostu już wtedy wiedziałam, że klasyczny i prosty strój to właśnie ten, w którym czuję się najlepiej? No i wyglądam całkiem nieźle…
Koszula dobra na wszystko
Sporo czasu minęło, wszystko się zmieniło, a jednak skłonność do wybierania męskich fasonów pozostała. Nadal biegam w prochowcach, parkach, zwężanych lub prostych spodniach, nadal uwielbiam sztruksy, a moją największą perełką w szafie są totalnie unisexowe bojówki Jeremiego Scotta. Kiedy mam zły humor albo czuję, że nic nie leży na mnie dobrze – wybieram koszulę i proste spodnie. Kiedy zwyczajny strój chciałabym nieco wzmocnić, zakładam płaszcz szpiega z krainy deszczowców albo kapelusz.
Może w poprzednim życiu byłam facetem?
Koszula, kapelusz Stradivarius | jeansy H&M | botki Reserved | kamizelka Mango | naszyjnik Mohito | bransoletka Apart | okulary C&A
Pokaż nam swoje #ShinyMoments of the Week i weź udział w konkursie [klik]
Co to za miejsce? Piękne widoki
Przepięknie wyglądasz <3