Hi, my name is Grey.
Uwielbiam kolory – intensywne I pastelowe, jasne I ciemne, żółcienie i róże. Ale jednym z moich faworytów zawsze była i jest szarość, która gra właściwie z każdym kolorem, fakturą tkaniny, częścią odzieży.
Uwielbiam kolory – intensywne I pastelowe, jasne I ciemne, żółcienie i róże. Ale jednym z moich faworytów zawsze była i jest szarość, która gra właściwie z każdym kolorem, fakturą tkaniny, częścią odzieży.
„Jeśli kiedyś wybierzesz się do San Francisco, upewnij się, że wpiąłeś we włosy kwiaty. Jeśli pojedziesz do San Francisco, pewnie spotkasz tam słodkich ludzi…”.Ta melodia przychodzi mi do głowy, kiedy patrzę na efekt w postaci zdjęć.
Nigdy nie przepadałam za motywem tygrysa na ubraniach i dodatkach, bo uważam że bardzo łatwo nosząc go popaść w wulgarność (w przeciwieństwie do węża, którego uwielbiam i na ubraniach i butach, a już szczególnie na torebkach), ale postanowiłam się nim trochę pobawić i spróbować „oswoić zwierza”.
Jestem prawie pewna, ze każdy z Was miał takie chwile, w których miał ochotę przenieść się do wybranego miejsca używając do tego maszyny, która pozwala cofać się w czasie.
Krew zalała mnie wczoraj przed południem. Trudno jednak zachować spokój widząc, jak administrator fejsa tygodnika „Przekrój” wkleja po raz kolejny link do artykułu [„Kasia Tusk”
Wreszcie przyszła! Obdarzyła nas swoim najcieplejszym uśmiechem. I oby nigdzie już nie uciekała. Mowa oczywiście o najpiękniejszej porze roku, bo jak dla mnie jest nią niezaprzeczalnie.
Weekend powolutku przechodzi do historii, a że wieczory jeszcze nie należą do najcieplejszych to nie będę namawiać Was na spacer. Ale, ale..
Słońce rozszalało się na dobre i choć zima ani myśli na razie nas opuścić (nadal jest -5 w nocy!), mam ją w nosie.
Projektanci i filmowcy krzyczą, że powróci w wielkim stylu. I czy będziemy spoglądać w filuterne oczy Leonardo Di Caprio czy w męski wzrok Roberta Redforda to pewne jest, że świat znów pokocha jazz, prohibicję i słodki upadek wszelkiej moralnej ostoi.
Na przekór wszystkim małym i dużym smutkom (odbijają się na twarzy niestety, co widać też na zdjęciach) ostatni dzień lutego przywitał mnie słońcem i wiadomością o koncercie „Much”