Dość mroźne i wietrzne przedpołudnie. Pierwsza niedziela nowego, czy lepszego jeszcze zobaczymy, roku. Lona zastanawiała się ostatnio, czy noworoczne postanowienia mają szansę przetrwać odrobinę dłużej niż dwa pierwsze tygodnie stycznia. Czy warto sobie coś obiecywać?
Wedle wszelkich sondaży najczęściej mówimy sobie, że nasze wizyty na siłowni i fitness będą bardziej systematyczne. A posiłki, pięć niedużych dziennie, będą składać się głownie warzyw, ryb, ciemnego pieczywa czy owoców. Psychologowie mówią, że warto. Nie tylko obiecywać sobie poprawę sylwetki (której poprawa sprzyja pozytywnemu myśleniu), ale czasem początek roku może być startem z zupełnie innymi pomysłami – małymi i wielkimi.
Ja obiecują sobie, że jedna książka miesięcznie, to minimum.
Że mogę zamienić kawę z papierowych kubków na tę, którą sama przyrządzę i zabiorę ze sobą w termicznym.
Że godzinny trening w ciągu dnia jest możliwy, wskazany i wywołuje burzę endorfin.
I że w mojej garderobie będą pojawiać się rzeczy-bazy (tak jak czarne body Gatty, które mam na sobie nadające się równie dobrze do pracy, jak i bardziej zawadiackich stylizacji).
Trzymam kciuki. Póki co idzie naprawdę nieźle. Ale to dopiero pierwszy tydzień. Nie zapeszam!