Nie znoszę tych kosmetyków! Największe rozczarowania roku {#Blessy2021}

Uwielbiam rok 2021 za kosmetyczne premiery! Nigdy wcześniej nie mieliśmy tak wiele dobrych nowości (i to niezależnie od półki cenowej). Było świetnie do tego stopnia, że lista najlepszych kosmetyków roku będzie co najmniej 3 razy dłuższa, niż rok temu. Ale! To nie znaczy, że obyło się bez spektakularnych wtop. Od nich zacznę. Czas, byście poznali kosmetyki, których naprawdę nie znoszę, a ich używania bardzo żałuję.


I nie poleciłabym ich nikomu. Ni-ko-mu!


Zobacz także: Top 7 najlepszych kosmetyków 2020 >


1/ Farmona serum do ciała


Zacznę od kosmetyku, który co prawda nie jest bardzo znany i nie podejrzewam, że to dla niego przyszliście przeczytać ten wpis. Ale to kosmetyk, który sprawił mi ból.

Użyłam go dwukrotnie i obiecałam sobie, że nigdy przenigdy więcej. Lekki żel-krem do ciała z serii Green Menu testowałam w ramach plebiscytu kosmetycznego (byłyśmy z Mileną w jury). Producent obiecywał naturalny skład (z rozgrzewającą kurkumą i chili) oraz poprawę elastyczności naskórka po użyciu. Aby zaobserwować efekt, trzeba było 2 razy dziennie przez 2-3 tygodnie wmasowywać w skórę to serum.

Nie wiem, któż by wytrzymał takie tortury! Produkt rozgrzewa się dość mocno i można nawet powiedzieć, że trochę piecze. Ale nie to jest najgorsze. Chodzi o to, że uczucie nie mija po 5 minutach (jak w większości tego typu żeli). Uczucie palącego wręcz gorąca obudziło mnie w środku nocy (około 1.00) po aplikacji poprzedniego wieczoru. To było jak gorączka i poparzenie w jednym (skórze, poza zaczerwienieniem nic się nie stało, mówię o odczuciu). Za drugim razem żelu użyłam na mniejszym obszarze ciała, żeby sprawdzić, czy nic mi się nie przyśniło. Znowu to samo. Okropne, okropne wrażenie pieczenia i poparzenia.

Przed taką ‚kuracją’ mogę Was tylko ostrzegać.


2/ Paleta Hourglass


Ok, czas zająć się tym elephant in the room. Gdy pokazałam swatche palety (nie ujawniając marki) niemal wszyscy widzowie stories na naszym Instagramie ocenili ją jako słabą. Jak ja się z Wami zgadzam!

I dopowiem, że to moje osobiste największe rozczarowanie kosmetyczne roku, bo paleta zapowiadała się cudownie (piękna metalowa kasetka, znane z doskonałego rozcierania produkty i premiera w okolicy moich urodzin). Uwielbiam palety świąteczne Hourglass i postanowiłam, że najnowsza Ambient Light Edit Uniwerse (wersja jaśniejsza) będzie prezentem urodzinowym ode mnie dla mnie (kupiłam ją w połowie października).

I tak, zapłaciłam za nią 419 zł. Uważałam, że co ja co, ale paletki Hourglass są tego warte (w 2020 i 2019 też kupowałam te paletki – miały wspaniałą jakość i były moimi ukochanymi paletami do makijażu codziennego). Tak bardzo się myliłam! A dlaczego nie znoszę tej palety i żałuję, że ją kupiłam? Jest kilka powodów:

  • Kolory. Zupełnie nie wyglądają, jak na zdjęciach. Bronzer zamiast chłodnego jest żółtobrązowy (ciepły odcień mi nie przeszkadza, ale ten jest po prostu nienaturalny, brzydko odcina się od skóry), róż ciepły wypada na chłodny i odwrotnie;
  • Jakość rozświetlacza absolutnie poniżej oczekiwań. To jest tak zwyczajny, słaby (w ogóle nieporównywalny do tego co zwykle serwuje Hourglass w paletach) blask, że pierwszy lepszy drogeryjny cień w szampańskim odcieniu byłby lepszym rozświetlaczem. Nadal mam jeszcze resztki wersji palety z 2020 roku, więc mogę porównać jakość rozświetlaczy w obu. To jest przepaść!
  • Puder wykończeniowy, który jest… rozświetlaczem. I tak, równie niewystarczająco i mało elegancko błyszczącym, ale tu przynajmniej nikt nie obiecywał więcej. Bardzo szkoda, że zamieniono kultowe pudry wykończeniowe z ubiegłych lat na tak przeciętny produkt;
  • Nic tu nie ma pigmentacji. W paletach Hourglass z lat ubiegłych był zawsze miks kosmetyków delikatnych i z większą dozą pigmentu. A tu wszystko jest podobne do siebie, żaden puder się nie wyróżnia ani ponadprzeciętnym blaskiem, ani pigmentem. Na skórze te pudry wyglądają, jak przeciętny drogeryjny kosmetyk.


3/ Olejek Krayna


Przepięknie opakowany produkt o bardzo instagramowym dizajnie, naturalnym składzie i pięknej historii marki. Do tego drogi (około 170 zł). Olejek Krayna Comfrey wyglądał, jak spełnienie marzeń fanki podwójnego oczyszczania (którą tak bardzo jestem). Łagodny, bezpieczny, o bogatym składzie. I – co najważniejsze – miał zmywać makijaż i zanieczyszczenia. Jak na olejek do mycia przystało.

A tu niespodzianka – może i skład jest fajny, kompozycja olejów ciekawa, a konsystencja aksamitna. Ale cóż z tego, skoro olejek do mycia NIE MYJE! To było wręcz szokujące odkrycie, bo w całej swojej blogowej karierze nie używałam bardziej nicnierobiącego produktu do demakijażu (no może raz, gdy kupiłam w ciemno w Rossku olejek za 10 zł, który się okazał kiepskim żelem). I oczywiście, że poza nieusuwaniem makijażu olejek Krayna okazał się także typem oblepiającym skórę (czyżby brak emulgatora?), trudnym do zmycia.

I tak sobie patrzę na butelkę bez dozownika o pojemności tylko 100 ml. Jakim cudem produkt, który nie działa i ma tak podstawowe opakowanie kosztuje 170 złotych? Co poszło nie tak?


4/ Moroccanoil suchy szampon


Krótka piłka: oto puder w spray’u za 129 zł, który zostawia na głowie widoczny biały osad. Do tego trudny, żeby nie powiedzieć niemożliwy, do wyczesania.

‚Nie on jeden’ powiecie. Ale! Czy widzicie na opakowaniu dopisek dark tones? No właśnie. Nie wiem, jak to możliwe, ale w suchym szamponie Moroccanoil nie ma w ogóle ciemnego pigmentu tuszującego biel pudru. Nic, co mogłoby zniwelować biały osad na włosach (ani kolor ani formuła tu nie pomaga). Za każdym razem, gdy go używam (bo obiecałam sobie, że jednak zużyję) tęsknię do szamponu Joanna za 1/10 ceny tego drogiego bubla.


5/ Kremy Hagi Phases


Bardzo dobry pomysł, fatalne wykonanie. Ze wszystkich kremów, których używałam w 2021 roku (pewnie się domyślacie, że było ich sporo), te są najgorsze. Tak złe, że na myśl o tym, że miałabym je znów nałożyć na buzię, przechodzą mnie dreszcze.

Ale zacznijmy od konceptu, bo ten jest fajny. Hagi wymyśliło serię kosmetyków na różne fazy cyklu. Świetny pomysł, by marketingowo ograć to, co i tak wszystkie robimy – dopasowujemy pielęgnację do aktualnego stanu cery (czyli np. przed okresem sięgamy po lżejsze konsystencje lub składniki ograniczające rozwój wyprysków czy wydzielanie sebum). Tylko jakimś cudem postanowili wykorzystać do tego kremy, a nie serum. I to jeszcze ciężkie kremy, o konsystencjach bardziej jak maści. Niezwykle trudne do stosowania, szczególnie przy mieszanej/tłustej cerze.

Po nałożeniu (próbowałam kilka razy) miałam wrażenie, że skóra się pod kremem dusi i poci. Do tego nijak na takich kremach nie trzyma się makijaż, a skóra dosłownie wariuje.

Box trzech tych kremów kosztuje ponad 300 złotych, co tym bardziej dziwi, gdy się spojrzy na INCI, konsystencje i działanie.


6/ Serum Nacomi


Większość kosmetyków z tego zestawienia jest drogich, ale to nie znaczy, że tym tanim wybaczamy wszystko. Faktycznie mają taryfę ulgową (bo w przypadku wpadki strata tak nie boli portfela, wiadomo też, że nie ma co w nich szukać drogich składników czy wymyślnych opakowań), do czasu jednak. Kolejny kosmetyk testowany przeze mnie w ramach funkcji jury nagród kosmetycznych pozostawił taki niesmak po użyciu, że go milczeniem nie pominę.

Kokosowe serum nawilżające Nacomi (zwane przez markę ultranawilżającym, dobre sobie) co prawda kosztuje w promocji jakieś 25 złotych, ale to… o 25 za dużo. Bo poziom nawilżenia, jakie serwuje jest porównywalny z przeciętnym tonikiem czy wodą kwiatową. Równie dobrze, mogę sobie nałożyć na twarz czystą wodę kokosową (serum ma jej 10%) i wyjdzie co najmniej na to samo. Nie ma tu mowy o nawilżeniu na wiele godzin. Szklane opakowanie i dodatek sztucznego zapachu (za mocnego i mdłego zresztą) niestety nie wystarczy, by zrobić dobre serum.


7/ Samoopalacz Isle of Paradise


Wracamy do sekcji popular&expensive. Mamy tu kropelki samoopalające znane i lubiane w międzynarodowej społeczności beauty, których fenomenu… ja zupełnie nie rozumiem.

Self Tanning Drops od Isle of Paradise (oceniam odcień medium) to 119 zł zamkniętych w 30 ml kropli samoopalacza, który miesza się z ulubionym serum, kremem, czy balsamem (bo można ich używać do twarzy i ciała). A wszystko po to, by dorobić się smug, pomarańczowych plam i innych wątpliwych atutów sztucznej opalenizny. Nie zrozumcie mnie źle – początkująca w temacie nie jestem. Używałam Tanluxe, Clarins, Collistara (tych kropelek jest trochę na rynku) i nigdy nic podobnego nie miało miejsca.


8/ Clinique Clearing Gel


Pisanie negatywnie o serii Anti-Blemish mnie osobiście trochę boli, bo uwielbiam krem i piankę z tej serii (to wielce niedocenione kosmetyki, genialne nie tylko dla tłustej czy trądzikowej cery). Ale muszę. Bo nie chciałabym, by ktoś po moich rekomendacjach innych kosmetyków z tej serii pomyślał, że cała jest dobra i trzeba kupić wszystko.

Anti-Blemish Solutions Clinical C;earing Gel  bardziej pasuje mi jako… żel do mycia rąk bez wody. Bo alkoholu w nim więcej, niż nie jednym żelu antybakteryjnym. I nie zrozumcie mnie źle – rozumiem, że czasem formuła wymaga i alkohol jest tym kompromisem, na który idziemy, by kosmetyk zadziałał lepiej. Ale ten nie działa! Nawet dodatek kwasu salicylowego, oczaru i alg nie zmniejszył ani nie złagodził ani jednego wyprysku, na który ten żel nakładałam (a mam go od kilku miesięcy i robiłam wiele podejść).

Także mówię pas – za dużo alkoholu, za mało działania.


9/ YTTP Maseczka Yerba Mate


Taka świetna marka, tak wielkie rozczarowanie! Nie jest to może najgorszy kosmetyk roku, ale na pewno najsmutniejszy uczestnik tego zestawienia.

Bo Youth To The People to świetna marka, ich kometki mają zwykle wspaniałe konsystencje, dobre składy i szybko widoczne działanie. A tu taki klops: zamiast maski złuszczającej o efekcie mikrodermabrazji dostajemy jakiś nieznośnie mocny, podrażniający skórę zdzierak. Yerba Mate Resurfacing Energy Facial chce być peelingiem enzymatycznym i fizycznym w jednym, ale wychodzi mu tylko bycie następcą St Ives i Perfecty gruboziarnistej. Ilość i ostrość drobin złuszczających mnie absolutnie przeraża, używanie tej trudnej do rozprowadzenia pasty dodatkowo zniechęca. A efekt – pewnie się spodziewacie – nie jest tego wszystkiego wart.



A jaki kosmetyk był Twoim największym rozczarowaniem 2021 roku?


 

Leave A Comment

Podobne wpisy

Strona, którą właśnie przeglądasz wykorzystuje pliki cookies. Ich wykorzystanie możesz modyfikować w ustawieniach swojej przeglądarki. Zostawiając komenatarz czy pisząc do nas e-mail, pamiętaj, że Twoje dane są zabezpieczone.
Akceptuj Cookie.
x