Hola Mallorca vol. 2

Tydzień temu opowiadałam o smakach, zapachach i atrakcjach stolicy Majorki – Palmy (tutaj >). Na drugą część wspomnień z wyprawy zostawiłam jednak najlepsze. Najbliższe sercu. Najbardziej moje: podróże po mieścinkach i wsiach, jaskiniach i plażach, czyli samochodowy trip od zachodniej, przez wschodnią, aż na najdalej położony na północy przylądek Formentor. Zapraszam na drugą część zwiedzania Majorki…

Pociąg do Soller ma 100 lat, kurs trwa godzinę, kosztuje 12,5 Euro, ale naprawdę warto zapłacić.

Oczywiście wycieczka była podzielona na kilka dni – nie bylibyśmy w stanie (mimo, że wyspa ma 130 kilometrów szerokości i świetne drogi) zobaczyć tego wszystkiego w trakcie jednodniowej wyprawy. Zaczęliśmy klasycznie – od przejażdżki zabytkowym (w tym roku obchodził stulecie) pociągiem kursującym z Palmy do Soller – prześlicznej mieścinki pełnej słońca, kwiatów i niezblazowanych turystów (którzy ‚występują’ nie tyle w samym miasteczku co w oddalonym od niego o 5 km porcie). Trasa prowadzi wśród gór i wiedzie przez 13 tuneli kutych w skale (najdłuższy ciągnie się przez 3 km).

Małżonek gotów do podboju Majorki! A w oczach odbijam się ja 🙂


 
Z Soller do Port de Soller można jechać zabytkowym tramwajem, ale wy wybraliśmy pieszą wycieczkę górskim szlakiem (bo na Majorce są wspaniałe szlaki i można jechać tam właściwie wyłącznie na górskie wędrówki, o czym nie wszyscy wiedzą) wiodącym wśród skał, lasów, a także przez położone wyżej gaje cytrynowe oraz hacjendy lokalnych plantatorów (jakież oni mają baseny!).

Katedra i bank w Soller robią niesamowite wrażenie. Jeśli ktoś ma skojarzenia z Gaudim, to są one jak najbardziej na miejscu – większość budynków projektował jego uczeń Joan Rubio.

Drzewka cytrynowe są wszędzie – od wielkich gajów po pojedyncze egzemplarze na rynkach miast

Równie wszędobylskie są bary tapas.

Tęskno mi nawet do tych ręcznie wykonanych szyldów małych sklepików…

i maleńkich uliczek, gdzie mury domów wykonywane są z użyciem kamieni…

… ludzie jeżdżą na suterkach albo retro rowerach, a pragnienie gaszą ot, na ulicy.

Kolejnym punktem trasy był przejazd do Valdemossy (liniami podmiejskimi TEB, czyli klimatyzowanym autokarem za 3 euro – och gdyby nasze PKS-y tak wyglądały…), mieścinki znanej z faktu, że przez rok w lokalnym klasztorze mieszkał Fryderyk Chopin, a także z tego, ze domostwa oparły się nowoczesności zachowując lokalny styl i archaiczną formę.

Majorka słynie z wyrobów skórzanych, szczególnie obuwia.

A po Chopinie w Valdemossie został pomnik (fundowany zresztą przez Polaków).

Nad każdym wejściem do domu znajdują się kafelki ze świętym obrazkiem oraz doniczki z kwiatami.

;)))

Sztuczne perły – kolejna duma narodowa wyspy, są na prowincji równie piękne, a znacznie tańsze, niż w stolicy.

W taki upał wszystkim chce się pić!!! (Było 34 stopnie)
To jest życie! Można suszyć pranie w ogrodzie pełnym drzewek cytrynowych i pomarańczowych.

Ten słodki rudzielec zauroczył nas totalnie, próbując zapolować na sznurówki w mokasynach małżonka.

Zwiedziliśmy także piękne turystyczne miasteczko Porto Christo oraz dawną stolicę wyspy – Alcudię, znaną
przede wszystkim z okalających cały gród podwójnych murów obronnych (część oryginalnych, część odrestaurowanych). Punktem kulminacyjnym wyjazdu była jednak podróż do Formentor (przez – równie malownicze miasteczko Pollenca) – najdalej wysuniętego na północ punktu wyspy, do którego droga wiedzie przez niebezpieczny i wąski szlak górki. Przejazd 20 km zajmuje ponad półtorej godziny, pół litra wylanego ze stresu potu i skurczony z emocji żołądek. Ale po wyjściu na punkt widokowy zlokalizowany na latarni morskiej wiadomo, że było warto. Jest to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce na wyspie i naprawdę zdjecia nie są w stanie odzwierciedlić nawet 10% piękna, jakie kryją widoki błękitu i bezkresu morza i majestat skał. Wrażenie wolności, ale i kruchości własnego ‚ja’ jest niezapomniane.

Bakłażanoland 🙂
A tu już pałaszujemy miejscowe lody figowe.

Zasłużony odpoczynek na plaży w Soller po przebyciu (w tych sandałkach!!!) 5 km górskim szlakiem.

Na osłodę – na trasie zrabowaliśmy kilka cytryn 😉

Fragment murów obronnych w Alcudii.

A tu już ja przed miejscowym ratuszem.

Najlepsze na koniec – Cap de Formentor: zabójcza trasa wśród gór a w nagrodę….

… zapierające dech widoki!

34 komentarze

Leave A Comment

Strona, którą właśnie przeglądasz wykorzystuje pliki cookies. Ich wykorzystanie możesz modyfikować w ustawieniach swojej przeglądarki. Zostawiając komenatarz czy pisząc do nas e-mail, pamiętaj, że Twoje dane są zabezpieczone.
Akceptuj Cookie.
x