Brzmi jak bajka? Ha! Polska marka Make Me Bio udowadnia, że można to zrobić. Choć jednocześnie zapewnia, że ich formuły, w pełni naturalne i tworzone z wyciągów roślinnych, są tak dobre, że zostaną w Waszych kosmetyczkach na dłużej. My sprawdziłyśmy, jak to działa i pokażemy Wam te kosmetyki, które uważamy za najlepsze.
Każda z nas testowała wybrane produkty dopasowane do naszych potrzeb skóry i problemów z jakimi się aktualnie borykamy. Opowiemy Wam o naszych hitach i o szczegółach akcji ze zwrotami.
Nim jednak zaczniemy opowiadać, co fajnego znajdziecie w Make Me Bio, to jeszcze słówko o samej marce. Bo to nie tylko polskie produkty, ale i proste, przemyślane, naturalne składy i w większości – szklane opakowania. Mniej znaczy więcej! A wszystko to w dobrych cenach.
Skóra sucha i wrażliwa pokochała różę damasceńską
Ja (Milena) nie ukrywam, że na tapet wzięłam linię z różą damasceńską. Dlaczego? Bo bardzo dobrze znam i szczerze uwielbiam hydrolat/tonik z wodą różaną (200ml/29zł). Za mną już trzy opakowania i widzę, jak świetny i uniwersalny jest to kosmetyk. Może by tonikiem do twarzy, mgiełką do ciała i włosów (także jako podkład pod oleje czy maski na włosy), hydrolatem odświeżającym w ciągu dnia, a także produktem wieńczącym makijaż i ściągającym nadmiar pudru. Koi, łagodzi, nawilża i odświeża, a przy tym jest to w 100% woda z róży damasceńskiej. Wielka miłość!
Podobnie jak duet do mycia. Różany olejek do demakijażu (60ml/43zł), choć w niewielkim słoiczku jest pozornie dość gęsty, ale podczas mycia fantastycznie reaguje z wodą, staje się lekki i doskonale zmywa nawet mocny mejkap oczu. I potrzeba zaledwie kropelki, by zrobić porządny masaż oczyszczający. W składzie zawiera także m.in. olejki awokado, grejpfruta, jojoba, z pestek moreli.
W duecie z delikatnym płynem do mycia twarzy (200ml/65zł) robią niesamowitą robotę i pozostawiają skórę suchą, wrażliwą i delikatną pięknie oczyszczoną, ale i bez zaczerwienień (u mnie to dość częsty problem), nieprzyjemnej suchości i ściągnięcia. No i ten różany, naturalny zapach, wow!
Wśród ulubieńców znalazło się także różane serum nawilżające (15ml/45zł). To niesłychanie lekka, niemal wodnista formuła, która bardzo szybko się wchłania. Ale niech Was to nie zwiedzie! Pozostawia na skórze wyraźne odczuwalne nawilżenie, ale przede wszystkim łagodzi i regeneruje.
W trakcie wirusa moja skóra była jednocześnie odwodniona, wręcz spierzchnięta (czułam swędzenie) i mocno się przy tym przetłuszczała – kombinacja alpejska! Serum, dosłownie, przynosiło natychmiastową ulgę i ukojenie. Szczególnie polecam wrażliwcom, a także cerom naczynkowym. W składzie, prócz wody różanej, kwas hialuronowy, sok aloesowy, olejek z migdałów, jojoba, gliceryna.
Na deser jeszcze mocno nawilżający i bardzo odżywczy krem różany (60ml/54zł). Wbrew pozorom, dość gęstej konsystencji, nie pozostawia na twarzy ciężkiego filtru i spokojnie może być noszony pod SPF. Wyraźnie nawilża, ba, nawet natłuszcza skórę (zawiera m.in. roślinne olejki czy witaminę E).
W składzie znajdziemy także masło z mango, które zmiękcza skórę, a także łagodzi zaczerwienienia czy podrażnienia, co jest odczuwalne. Ja lubię go używać na noc, wraz z treściwymi esencjami czy serum.
Dużo nawilżenia i ekspresowe ściąganie porów dla cery mieszanej
Milena zaczęła od hyrdolatu i ja (Ilona) zrobię to samo. Bo uważam, że hydrolat Herbal Forest (woda z czystka, 100 ml/24 zł) to prawdziwa perełka w gamie Make Me Bio. A razem z ich kultową wodą różaną to już w ogóle dream team. Woda z czystka ma niesamowite właściwości ściągające pory. Już od pierwszej aplikacji widać, jak pięknie wygląda cera. Pory wyglądają, jakby ktoś wciągnął je do środka, a buzia staje się gładka, miękka, świeża. Tak przygotowana jest gotowa na serum lub właśnie dodatkową porcję nawilżenia w postaci wody różanej Make Me Bio.
Bardzo polubiłam też serum odżywcze Orange Energy (15 ml/45 zł). I choć obawiałam się, że będzie za ciężkie (w końcu ma słowo ‚odżywcze’ w nazwie), to nic bardziej mylnego. To żelowa emulsja, bardzo lekka, pięknie pachnąca mandarynkami, przyjemnie nawilżająca.
Skład tego kosmetyku jest bardzo ciekawy, bo poza nawodnieniem (gliceryna, aloes) zawiera olejek jojoba (lekki, niezapychający, łatwo się wchłaniający olej polecany nawet dla cer mieszanych/tłustych) oraz fitosterole (roślinne tłuszcze, które przyspieszają regenerację naskórka, goją i koją, wykazują działanie przeciwzapalne i wzmacniające). Serum Orange Energy można używać, gdy skóra potrzebuje regeneracji, ale też prewencyjnie.
Zaskakująco lekkie są też dwa kremy: nawilżający Garden Roses & Vanilla (60 ml/54 zł) oraz krem pod oczy z marakują i zieloną herbatą (super dla osób, które nie lubią gęstych kremów pod oczy, ale po tych lekkich szybko czują, jak ze skóry ucieka nawilżenie). Krem różano-waniliowy do twarzy to w zasadzie młodszy brat ulubieńca Mileny z serii różanej.
Ma bardzo podobny skład i jest zasadniczo przeznaczony dla cery bardziej suchej/odwodnionej. Natomiast konsystencja jest bardzo lekka, po aplikacji nie zostaje na buzi żadna błyszcząca warstwa (której my, dziewczyny z cerą mieszaną/tłustą bardzo nie lubimy, prawda?) i w mojej opinii jest to bardzo dobry krem na noc w zasadzie dla każdego. Piękny różano-waniliowy (naturalny!) zapach jest przyjemnym bonusem, który zmienia wieczorną pielęgnację w prawdziwy rytuał self care.
Jak oddać nietrafiony produkt?
Chcesz spróbować pielęgnacji Make Me Bio, ale nie jesteś pewna, czy spodoba się Twojej skórze? Nic nie ryzykujesz – jeśli kosmetyk nie spełni Twoich oczekiwań, możesz go po prostu zwrócić. Tak, nawet używany.
To proste! Masz 30 dni na to, by przetestować kosmetyki Make Me Bio. Jeśli zauważysz, że Twoja skóra ich nie lubi – spakuj produkt zakupiony na oficjalnej stronie makemebio.com i wypełnij formularz zwrotów. Co bardzo ważne! Produkt musi być w oryginalnym opakowaniu i zawartość słoiczka/butelki nie może być mniejsza niż 60% opakowania. Ach, i niech Was nie zmyli data na stronie – gwarancja zwrotu obowiązuje także w maju!