W te wakacje nie próżnuje! Oglądam i czytam, a chyba nawet bardziej czytam i oglądam. W związku z tym, że nie samym pięknem ciała człowiek żyje, niosę Wam dzisiaj kilka fajnych poleceń kulturalnych. Jeszcze na wakacje, jeszcze na nieznośne upały.
Szykujcie frappe, albo hiszpańskiego drinka (młode wino półwytrwane, pół na pół ze spritem, trochę cytryny i dużo lodu), i słuchajcie.
Oda wspaniałości do Jakuba Żulczyka
Co prawda Kuba pewnie czasu nie ma na czytanie babskich blogasów, ale nie mogę oprzeć się, by nie wystawić mu laurki. A mnie samej przy okazji nagany za spóźnienie. Bo jego nazwisko krążyło w mojej orbicie tak długo, a ja jakoś zwlekałam.
I był gorący dzień, Empik, jakiś rabat dodatkowy na karcie i przepadłam.
- „Ślepnąc od świateł” była pierwszą i przez nią się zaczęło. Plastyczny, gęsty, obrazowy język. Słowa upakowane, jedno na drugim, wchodzą na siebie. Ale jak! Tylko połykać taki brudny świat Warszawy, tych brzydkich ludzi, to pozorne szczęścia. Po ludzku – wciągająca opowieść o dilerze kokainy. I o mieście, paskudnym, z resztą.
- „Zrób mi jakaś krzywdę, czyli wszystkie gry są o miłości” to ta druga, ale autora całkiem najpierwsza, debiutancka. Może nie moja ulubiona, ale zdenerwował mnie fakt (czytając ją), że nie jestem wcale zdolna, a chciałabym pisać tak dobrze jak on. Poza tym nie kleiło mi się, że całkiem niegłupi 25latek buja się w 15latce (też niby niegłupiej, ale jednak). Co wcale mi nie przeszkadzało w zachwycaniu się już stylem pisania, a niekoniecznie opowieścią.
- „Wzgórze psów” to ostatnia jego, i moja w trakcie. I tez mnie trafia szlag, bo wcale nie chcę, żeby mi się kończyła (niedajboze). To jest tak dobrze dla mnie skrojone, że nawet plugawe miejsce, plugawe ludzie, plugawe zdarzenia nie przeszkadzają mi relaksować się, w trakcie trwania upałów dekady.
To jeszcze uderzam w mocniejsze tony, i jeśli nie mieliście w rękach „Pisma”, to polecam rzucić okiem. Magazyn opinii (bo cała nazwa to: Pismo. Magazyn opinii), to też nie jest najłatwiejsza lektura, plażowa i lekka. No, ale umówmy się – warto czasem przeprać zastane zwoje mózgowe. (Abstrahując jeszcze od Pisma. to powiem Wam, że często miewam myśl, że od momentu zakończenia studiów, mój mózg przeżywa lekki regres. I dlatego też mi często tęskno za kolosem, sesją, wykładem).
Wracając do Pisma, to ciężko uwierzyć, że tak ambitny periodyk ma rację bytu, że ktoś to kupuje, że chce się pochylać na trudnymi tekstami. I tak na ten przykład bardzo utkwił mi w głowie felieton Najdera o ojcu (klik). I idąc trasą trudną, zobaczcie jeszcze artykuł w Dwutygodniku, tez Najdera – o PRZEGRYWIE.
Jak już poczytacie i się przy tym upocicie (gwarantuje), to na rozluźnienie, coś, co tylko odmóżdża, zwłaszcza stęsknione fanki „Seksu w wielkim mieście”. Lekkie, naprawdę niezobowiązujące, ładnie ubrane, ładnie podane, smacznie jedzące, w fajnych miejscach pijące dziewczyny z serialu The Bold Type.
Pracują w piśmie dla kobiet (dziennikarka, stylistka, social media ninja) i prowadzą życie jak marzenie. Bo mając ćwierć wieku na karku, większość z nas chciałaby ocierać się o torebki Balenciagi.
Obejrzałam również zaległą „nową Anię” i racja jest po stronie tych, którzy nie widzą sensu, by ten serial istniał. Bo ja też go nie dojrzałam, a oczywiście zaczytywałam się (oglądałam również!) wszystkie Anny. Ale co ciekawe, nie uważam, że „Ania, nie Anna” jest niewypałem. Wszystko tam jest w miarę smaczne, zdjęcia nawet pyszne, bohaterowie ciepli i dokładnie tacy, jakbym sobie wyobrażała. Tylko… wątki rasowe, LGBT, feministyczne troszkę kłują konserwatywnego wyznawcę serii o rudej sierotce marzycielce. Bo tezy i recepty podawane w serialu, nie są bardzo finezyjne.
Nie wiem zupełnie, czy uwspółcześnianie, dodawanie nowych postaci (nomen omen wcale niezłych) miało sens. Przecież nie trzeba było brać na warsztat historii Ani, by o wszystkim tym opowiedzieć, w kostiumie, i w podobnej przestrzeni wiejskiej, nawet kanadyjskiej.
No dobrze, teraz coś od Was! Co oglądacie? Co czytacie? Co nowego muszę zobaczyć?