Jeśli więcej czasu poświęcacie na przygotowanie festiwalowej stylizacji, niż słuchanie wykonawców z line-upu, Kraków Live to pewnie nie Wasza bajka. Bo w królewskim grodzie wypada pojawić się w jeansach i trampkach i skupiać się wyłącznie na tym, co dzieje się na scenie. A działy się koncerty gwiazd pokolenia pięknych trzydziestoletnich: Sia, Chemical Brothers, Roisin Murphy, Massive Attack, Hey. I Muse na deser.
Na Kraków Live króluje muzyka, normcore i luz blues.
Nikt nie przejmuje się zbytnio wyglądem, nie sili się na ekstrawagancję. Publiczność tegorocznej edycji udowodniła, że doskonale wie, po co zjeżdża do Muzem Lotnictwa Polskiego (duży i bardzo zielony park blisko Tauron Areny).
Lans zostawiamy za bramkami
Zabawiłam się w śledczego i liczyłam przejawy odzieżowych ekstrawagancji. I co wyszło? Jedne złote spodnie, jeden srebrny plecak, 6 wianków, 2 czapki w kształcie rekina, 2 kapelusze męskie. Tytuł najbardziej odlotowych butów na imprezie przypadł… mnie samej 😉 Królowała wygoda i luz – jenasy, szorty, proste topy, bawełniane sukienki, sandały i trampki, a na chłody kurtki bomberki lub sportowe bluzy.
Piknik w gronie przyjaciół
Swobodna atmosfera sprawia, że czujemy się niemal jak na pikniku wśród dobrych znajomych. Jemy wegańskie burgery, byczymy się na zielonej trawce i delektujemy się dźwiękami płynącymi z głównej sceny (albo wpadamy do namiotu sceny drugiej by poczuć klubową atmosferę). Między koncertami podrygujemy w kilku festiwalowych klubach. Zero lansu, zero kółek wzajemnej adoracji. Przyjacielska atmosfera niezależnie od tego, czy publiczność bawi się razem, czy w grupach jednoosobowych. Byłam naprawdę zaskoczona, ilu na Kraków Live pojawiło się singli. I jak dobrze bawili się we własnym towarzystwie przy muzyce ulubionych wykonawców.
Sia – teatr w plenerze
Gwiazdą pierwszego dnia festiwalu była Sia Furler – kojarząca się z popowymi hitami australijska wokalistka, która jednak udowodniła, że jej twórczość to znacznie więcej, niż tylko melodyjne piosenki. Był to też koncert, na który najbardziej czekałam, bo Się kocham od lat nastu, od pierwszej – zupełnie niepopowej – płyty. Nie zawiodła. Pod przykrywką hitów z list przebojów przywiozła do Krakowa teatralno-taneczne show i swój niezwykle ekspresyjny, mocny jak dąb Bartek, wokal.
Chemical Brothers – best party ever!
Wyobraźcie sobie co się dzieje, gdy do spokojnie siedzących na trawce ludzi docierają pierwsze nuty „Hey Boy, hey Girl”. Nie wiadomo jak, nie wiadomo dlaczego, wszyscy wstają i natychmiast zaczynają tańczyć! I tak jest już do końca koncertu Chemicali. Dzieje się wielkie party, a nieznajomi wymieniają się uśmiechami. Świetne aranżacje znanych hitów (nawet nie sądziłam, że jest ich aż tak wiele) absolutnie nas porwały. Jeśli dyskoteki, to tylko takie 😀
The Heighbourhood – świeża krew
Uwielbiam te momenty, gdy między wykonawcami, których się zna i kocha pojawiają się nowe zespoły i okazuje się, że bawisz się, jakbyś to właśnie z myślą o nich kupował bilety. A po powrocie do domu przesłuchujesz dyskografię z myślą ‚oto mój nowy ulubiony skład’. Tak było z Neighbourhood, młodymi chłopcami z Kaliforni, których muzykę ktoś na YT zgrabnie określił: Gdyby Arctic Monkeys mieli dzieci z Laną Del Rey, te dzieci tak właśnie by śpiewały”. I choć na koncercie było o wiele bardziej zadziornie i gitarowo, niż na płytach, muzyka Neighbourhood jest godna posłuchania, a zespołowi życzę jeszcze większego rozgłosu. Zasługują.
…Ale i tak najbardziej kochamy Hey’a!
Gdyby zmierzyć ilość owacji w przeliczeniu na jednego uczestnika koncertu nie wygrałaby ani Sia, ani Massive, ani nawet Chemical Brothers. Piszące nastolatki nie pomogłyby chłopakom z Neighbourhood, a wielokrotne zmiany garderoby Roisin Murphy (niestety duże rozczarowanie festiwalowe, forma wokalna już nie ta, a nowe aranżacje przebojów tak dalekie od oryginałów, że trudno je było rozpoznać). Królowa festiwalu była tylko jedna. Nosowska. I kiedy publiczność przy każdej możliwej okazji okazywała swój podziw, sama Kaśka powiedziała „Jesteście zbyt mili. Przestańcie, bo mam teraz menopauzę i bardzo łatwo się wzruszam!”. Oczywiście po takim wyznaniu owacjom nie było końca.