Sezon na szorty i krótkie sukienki właśnie się rozpoczął, a co za tym idzie – na skuteczne produkty do opalania. A w zasadzie balsamy, pianki i musy samoopalające. Dobrze wiecie, że na Blessie przede wszystkim doradzamy, jak chronić się przed słońcem. A złocistą opaleniznę na nogach, brzuchu czy twarzy uzyskujemy przy pomocy produktów samoopalających.
W tym roku postanowiłam sprawdzić nie tylko trochę nowości z działu samoopalacze, ale skupić się także na najlepszych formułach, sposobach aplikacja, ale i narzędziach, które pomagają uzyskać jednolitą, naturalną opaleniznę bez smug, nieprzyjemnego zapachu i brudnych ubrań.
Nim przejdziemy do moich ulubionych produktów do opalania, a również kilku znakomitych wpadek, chcę Wam pokrótce powiedzieć, jak przygotować ciało do nałożenia produktu brązującego. Bo to, wbrew pozorom, robi różnicę i jednocześnie, jest sprawą dość indywidualną.
Jak przygotować ciało do aplikacji samoopalacza?
Pewnie wielokrotnie słyszeliście, że nim nałożycie samoopalacz, warto zrobić dzień wcześniej peeling ciała, depilację i zadbać o dobre nawilżenie skóry. Zgadzam się z tym połowicznie. Dlaczego? Bo w moim przypadku, jeśli zależy mi na bardzo gładkiej skórze, nie mogę użyć maszynki dzień wcześniej. Na szczęście depilacja mechaniczna nie wpływa na opaleniznę z tubki, którą testowałam i zaraz Wam polecę.
Ale ostrzegam – łącznie produktów brązujących i kremów do depilacji, to proszenie się o plamy na nogach! Przetestowałam na sobie i kremy wchodzą w mocne reakcje, a przez serwują nam plamy. Ba! Jeśli okaże się, że masz na ciele smugi po nieudanym opalaniu, to właśnie kosmetyk do depilacji jest w stanie je najszybciej odbarwić.
Nie polecam na co dzień tej metody, a wyłącznie w sytuacji kryzysowej. Jeżeli używasz kremów czy pianek do depilacji włosków, wówczas faktycznie lepiej zrobić to dzień przed zaplanowanym opalaniu.
Zgadzam się, że ciało po peelingu lepiej „przyjmuje” produkty opalające, ale z moich doświadczeń wynika, że żaden peeling nie równa się rękawicy do peelingowania ciała. I choć mam kilka ulubionych natłuszczających i wygładzających scrubów do ciała, to jeżeli planuję aplikację produktu brązującego – stawiam na rękawicę, która lepiej przygotowuje moją skórę, mocniej wygładza i pozbywa się martwego naskórka. W tym wypadku nie mam ulubieńca do złuszczania – przetestowałam kilka produktów, wszystkie były tak samo ok.
Jeżeli chodzi zaś o samo nawilżenie ciała przed bronzerami, to polecam lekkie balsamy, nie olejki. Zależy nam na szybkim wchłonięciu, solidnym nawilżeniu, braku klejenia się do skóry.
Wśród hitów z tego roku, w kwestii natychmiastowego wchłaniania i niesamowitej dawki nawilżenia, wygrywa u mnie balsam Oil Free Moistruiser St Moriz z aloesem, który dodatkowo przedłuża opaleniznę. Jest niesamowicie leciutki, ma żelową formułę i mimo, że absolutnie nienawidzę balsamować ciała (i przyrzekam – robię to turbo rzadko), to ten kosmetyk sprawdza się u mnie doskonale.
Czym nakładać samoopalacz? Najlepsze rękawice.
A skoro już jesteśmy przy akcesoriach, to sprawa jest prosta – aplikowanie produktu do opalania bez rękawicy nie ma sensu. PRZYRZEKAM! Smugi, nierówny kolor, plamy na łokciach, kolanach i stopach, to w zasadzie mur beton, jeśli zaczniesz nanosić samoopalacze rękoma. Byłam tam, przeżyłam i wiem. Ba! Zaraz zobaczycie jaką mam kolekcję rękawic, i co ciekawe – nie wszystkie są tak samo dobre.
Jak widzicie, akcesoriów do nanoszenia samoopalaczy mam sporo, ale tylko dwa z nich polecam na 100%. I będą to rękawice st. Moriz oraz Vita Liberata, obie linkuje i tłumaczę dlaczego są lepsze od konkurencji. Ano przede wszystkim wyróżnia je materiał. Obie mają bardzo podobne, miękkie, ale nie bardzo „misiowe” wykończenie. Dużo bardziej przypomina to zbitą, mięciutką gąbeczkę.
Wiele rękawic, które testowałam ma zbyt pluszową formułę, i jak jest to fajna opcja dla balsamów nawilżających, czy nawet koloryzujących (ale nie trwale), tak jeśli życzycie sobie prędkie i precyzyjnie nanoszenie samoopalacza, to wybierzcie moje dwie, sprawdzone polecajki. Zwłaszcza, że w pakiecie prosto się je pierze (ręcznie) i szybko suszą się na słoneczku.
Balsam, pianka czy tonik – dobierz formułę do opalanego miejsca.
Ostatnie tygodnie, to u mnie bardzo intensywny czas, jeśli chodzi o testowanie dla Was najlepszych produktów do opalania ciała. I nie obyło się bez kilku spektakularnych wpadek. Ale dzięki nim wierzę, że Wam uda się uzyskać piękną opaleniznę bez smug i dziwnych kolorów. A dodatkowo, moje ciało, i nogi zwłaszcza, wyglądają jakbym była po solidnym urlopie.
Zacznijmy od tego, że NIE POLECAM żadnego samoopalacza do CIAŁA w spreju, mgiełce, atomizerze. Jednym słowem – nie dla wodnistych formuł do opalania ciała. Bo choć wychodziłam z siebie, aplikowałam rękawicą, wklepywałam i byłam niesamowicie uważna, to jakimś cudem produkty rozlewały się i tworzyły brudne plamy i zacieki na łokciach i stopach. Yummy 😉 Jeżeli toniki czy mgiełki, to wyłącznie do aplikowania na buzię – tu sprawdzają się naprawdę dobrze, i mam swojego faworyta, o którym za momencik.
Nie ukrywam również, że dla mnie najlepszą formą samoopalacza do ciała jest pianka. Nie balsam, nie żel, a właśnie szybko wchłaniająca się pianka, która stopniowo uwalnia swój kolor. Kiedyś byłam wierną fanką żelowych formuł, i nadal całkiem nieźle sprawdza się żel St. Tropez, to jednak wolę, kiedy na skórze nie pozostaje nawet lekkie odczucie klejenia. A to domena żeli i balsamów.
Najlepsze samoopalacze 2022 – ranking
Zacznę od wiadomości przykrej – chcesz mieć ładną opaleniznę (na dłużej), licz się z tym, że musisz wydać więcej. Drogeria, to miejsce, w którym znalazłam świetne balsamy z drobinami, koloryzujące chwilowo czy nabłyszczające, ale jeśli chodzi o trwałą opaleniznę, to nie mam dobrych doświadczeń. Zapach spalonego kurczaka, pomarańczowy kolor, smugi i nierówności. Nie, nie, nie.
Mimo, że producenci zapewniają, że jest inaczej, to u mnie się nie sprawdza. Jeśli nie masz kasy na balsam opalający trwale, to polecam kupić balsam brązujący chwilowo, np. Lirene Coconut Shine.
Tymczasem przejdźmy do samych dobrych rzeczy!
- Pianka Tan Expert kolor Amber – to chyba moja ulubiona pianka, jaką kiedykolwiek używałam i wracam do niej z wielką przyjemnością. Szybko się wchłania, nie brudzi, nie czuć opalenizny, która pojawia się z czasem. Zmywamy ją w zależności od tego, jak bardzo chcemy mieć intensywny kolor. Lubię ją za naturalny, elegancki kolor i naprawdę polecam (podobnie jak sporo bardzo znanych osób, ale serio – jest moc!). Do tego pianka jest naprawdę wydajna i jedno opakowanie wystarczy na cały sezon.
- Tonik do twarzy Mine Tan Rose Water – to moja kolejna buteleczka toniku, i zdecydowanie faworyt jeśli chodzi o prędkie opalania twarzy, szyi, dekoltu. Bez smug, bez brzydkiego zapachu, bez zacieków. Co dla mnie też niesłychanie ważne – efekt jest naturalny, nie przesadzony. Linia włosów nie odcina się, nie ma przy niej pomarańczowych zacieków, a opalenizna rozwija się w dwie, trzy godziny. Wiem, ze już wiele z Was wybrało mgiełkę różaną w zeszłym sezonu po moim poleceniu, i ja nadal pozostaję jej wierna. Między innymi za to, że nie trzeba jej aplikować dłońmi czy wacikiem.
- St Tropez pianka Self Tan Express – to pianka, którą mogę śmiało nazwać klasykiem, ale mimo upływu czasu i przetestowanych przeze mnie innych produktów, wracam do niej z dużą przyjemnością. To produkt, który znów rozwija się na przestrzeni kilku godzin, ale jednocześnie gwarantuje ładny, naturalny odcień opalenizny, brak zacieków i brzydkich plam na kolanach, i oczywiście zero aromatu sztucznej, spalonej skóry. Nie jest najtańsza, ale znów – ekonomiczna, wydajna, prosta w użyciu.
I tyle? Ano! Trzy bardzo dobre produkty do opalania, jeden balsam do przedłużania trwałości i mocnego nawilżenia, jeden balsam dodający blasku, a także dwie bardzo dobre, rękawice wielokrotnego użytku. To niby niewiele, ale ode mnie każdy z polecanych produktów dostaje maksymalną notę.