Paletka Hot Fire Eyeshadow została stworzona przez Suzanne Jackson, czyli influencerkę z Irlandii. Dzisiaj Suzanne, to przede wszystkim bizneswoman i właścicielka firmy SOSU.
Wykroewanie własnych produktów do makijażu, to marzenie wielu z nas, ale i spora odpowiedzialność.
Jeśli ktoś zdobył popularność poprzez testowanie produktów innych marek, ten doskonale wie, jak duże wymagania będzie musiał spełnić, by zadowolić odbiorców. Czy udało się to SOSU?
Produkty SOSU możecie znaleźć w polskich drogeriach internetowych, w tym uwielbiane przez Brytyjki rzęsy. Nie bez powodu o nich wspominam – stały się bestsellerem w mgnieniu oka, i Primark zaprosił Suzanne do stworzenia limitowanej kolekcji wyłącznie dla nich.
A skoro Primark, to i ceny nie mogą być zawrotne, prawda?
Paletka Hot Fire kosztuje ok. 130zł i zawiera 12 cieni o dwóch wykończeniach – matowym i błyszczącym. Jest zrobiona z grubego, ale lekkiego kartonu, posiada duże lusterko, a nazwy cieni znajdują się pod produktami. Zdecydowanie czujemy, że za design odpowiada osoba, która miała w swych rękach niejedną paletę.
Łącznie cieni w palecie jest 14,4 grama i przypada po 1,2 grama na kolor. Wszystkie produkty są wegańskie, a składniki nie były testowane na zwierzakach.
To trzecia z kolei paletka, o której piszę w tym tygodniu, która dba o wegańskie składniki. Super!
- Naked: biały matowo-satynowy cień. Zdecydowanie bardziej lubię nim podkreślać brew, czy kąciki oka, niż używać jako cienia bazowego. Ma jednak nieco zbyt wiele „pośligzu” i błysku.
- Heat: matowy, brzoskwiniowy cień. I już przy nim muszę zaznaczyć, że cienie osypują się naprawdę mocno i zdecydowanie polecam najpierw tworzyć makijaż oka, a potem robić cerę.
- Spark: matowy, czekoladowy brąz do rozcierania dolnej powieki, czy podkreślenia załamania powieki.
- Ignite: musztardowy, matowy cień transferowy. Zdecydowanie mój ulubiony kolor z całej paletki, jeśli chodzi o transfery.
- Embers: morelowy, matowy odcień. Zamiast trzech tego typu barw transferowych wystarczyłaby jedna, bo niestety podczas pracy z paletką trudno zauważyć różnice tonów na powiecie.
- Pot of Gold: kolor starego złota o błyszczącym wykończeniu. Najlepiej nakładać go na mokro.
- Iced: błyszczący srebrny cień o dość delikatnej mocy, którą zwiększymy znów nakładając na mokro lub na korektor.
- Blaze: złoto-orzechowy błyszczący cień o maślanej formule. Chyba najbardziej udany ze wszystkich błysków z tego rzędu.
- Flame: świetnie napigmentowany, mięciutki błyszczący cień w kolorze miedzianym.
- Depth: piękny, czekoladowo brąz z fioletowym podbiciem o matowym wykończeniu. Bardzo żałuję, że jest tak trudny we współpracy i ma tendencję do wytrącania się podczas rozcierania. Ten kolor najlepiej nakładać stemplując, i w żadnym wypadku nie rozcierając nic dookoła (tylko czy się tak da?).
- Copperlight: bordowy, matowy cień. Mój faworyt do podkreślenia dolnej powieki.
- Smoked: matowa czerń, która powinna nam ułatwić robienie smoky. I jeśli faktycznie rozcieramy go na kredce lub kremowym cieniu – nie ma problemu. Natomiast przy pracy „na sucho” formuła jest bardzo sypka, i podobnie jak Depth, lubi się osypać i wytracać.
Jak widzicie paletka jest bardzo nierówna. Z jednej strony naprawdę świetny dobór kolorów (zwłaszcza dla fanek cieplejszego, brązowego oka), ale z drugiej strony formuła. Dość sucha i jednak nie taka prosta we współpracy. Moich kilka prób zawsze kończyło się myślą, że chyba byłoby najlepiej nakładać cienie matowe lekko wilgotnymi pędzlami.
Co nie zmienia faktu, że stworzenie zalotnego smoky, ale i bardziej dziennego makijażu, jest w zasięgu pędzla, tylko trzeba mieć nieco więcej cierpliwości, albo swoje, sprawdzone patenty.