Od kiedy na naszym instagramie pojawiło się zdjęcie paletki Colourpop z serii Disney Designer Collection, zasypujecie nas serduszkami i pytaniami odnośnie jakości cieni amerykańskiej marki.
Prezent od Mikołaja-Ilony testuję solidnie ponad miesiąc i dziś przychodzę do Was z pełną recenzją.
Jak? Za ile? Gdzie?
Paletka została kupiona na stronie Colourpop w cenie 20$ (w dzisiejszym kursie dolara, to około 76zł). Bez dodatkowego podatku, który zazwyczaj pojawia się przy zakupach w Stanach. Produkty docierają do Polski w kilkanaście dni, a biorąc pod uwagę, że był to czas w okolicach Black Friday, być może i szybciej. Jeśli chodzi o metody płatności, to możecie użyć PayPala lub karty kredytowej.
Przesyłka do Polski kosztuje 9,9$, ale jeśli zrobicie zakupy powyżej 50$, to jest darmowa. I teraz dochodzimy do sprawy cła – w zasadzie jest to temat na chybił trafił. Raz zapłacicie, innym razem nie. I zupełnie nie wiadomo, czym się sugerować. Prawdopodobnie wartością przesyłki. Według prawa, jeśli jest ona mniejsza niż 22EURO, czyli ok.25$ wówczas nie płacimy cła.
Jak się prezentuje?
Paletka It’s a Princess Thing jest kartonowa, lekka i zawiera 15g produktów. Nie ma lusterka, ale wybaczam bo w ramach przeprosin dostajemy autografy disneyowskich księżniczek, a to zwyczajnie – urocze.
W paletce znajdziecie 15 cieni, które ktoś z Was opisał- nudne, dość przewidywalne. I dodał, że księżniczki były bardziej szalone. Zerknijcie na swatche i same oceńcie, czy jest to nuda. Fakt – nie ma w niej nic odkrywczego, ale… Przejdźmy to opisów wszystkich kolorów. Przy każdym będę również dodawać bajkowe pochodzenie!
- Chip: matowy, beżowy odcień. Dla bardzo jasnych karnacji może być nieco za ciemny na cień bazowy, u mnie sprawdza się świetnie. Chip, to wbrew pozorom nie wiewiórka, a urocza filiżanka z „Pięknej i Bestti”.
- Juju: matowy, różowy odcień, który ląduje u mnie zazwyczaj jako kolor transferowy, jeśli mam ochotę, by w makijażu gościły różowe tony. Juju to wąż z „Księżniczki i żaby”.
- Grumpy: łososiowy matowy odcień, który jest drugim transferem idealnym. Świetna pigmentacja i imię śnieżkowego krasnala.
- Triton: piaskowy odcień ze złotym błyskiem o lekko satynowym wykończeniu. A Tryton, to tata Arielki, wiadomo.
- Abu: matowy, mocno czekoladowy i cieplutki brąz. Rewelacyjny w kąciki oka czy na dolną powiekę. To znów super pigmentacja, prosta praca i możliwość budowania koloru. A imię dostał po małpce z Alladyna.
- Prince Charming: perłowy odcień z złoto-zielonymi refleksami. Najsłabszy cień z całej paletki, bo lubi się trochę osypać. Ae nałożony na mokro daje piękny blask. No i jest to imię ukochanego Śnieżki.
- Ray: metaliczny, szampański odcień pełen mega blasku. Nosi imię po świetliku od Tiany.
- Fairy Godmother: przepiękny, metaliczny odcień koralowy. Wiosenny, lekki, bardzo dziewczęcy. Imię? Po ukochanej matce chrzestnej Kopciuszka.
- One Kiss?: fantastyczny, mocno napigmentowany, złoty kolor. Prawdziwa ozdoba paletki. Nazwę dostał po magicznym, jednym pocałunku miłości, który odmienił Bestię.
- Thingamabob: metaliczne, czyste srebro. Jest mięciutkie i bardzo napigmentowane kolorem, i uwaga: bije na głowę srebrne kolory z palet Kat von D! Sama nazwa jest skomplikowana, bo oznacza „rzeczy, których nie umiem nazwać”, takie „tentegi” i były to skarby Arielki, których używali ludzie, a ona nie miała pojęcia do czego służą.
- Enchanted Rose: metaliczny, różowy odcień, który doskonale nosi się z Fairy Godmother. Zaklęta róża zaś, to nazwa wprost z „Pięknej i bestii”.
- Poison Apple: różowy fiolet o metalicznym wykończeniu, to kolejny mój ulubieniec. I jeśli wszystkie zatrute jabłka Śnieżki miały coś z nim wspólnego, to nie dziwota, ze je zjadła!
- Magic Carpet: Satynowa, ciemna śliwka ze złotymi drobinami. Niepozorna, ale na dolnej powiece rewelacyjnie podobija kolor tęczówki. Nazwa, to środek lokomocji Jasmine i Alladyna.
- Beast: głęboki, brązowy matowy odcień ze złotymi drobinkami. Piękny, cieplutki kolor noszący imię Bestii.
- Midnight Curfew: czarny, matowy odcień ze srebrno-granatowymi drobinami. Świetny jako liner i do tworzenia smoky eye. Nazwa oznacza „wybiła północ”, czyli godzinę policyjną Kopciuszka.
Jakość cieni w tej paletce przeszła moja najśmielsze oczekiwania i już myślę o kolejnej, by przekonać się, czy będzie tak samo dobra. Fakt, to kolory dość proste do stworzenia, ale cena do jakości jest absolutnie nie do pobicia.
To jest lepsze niż Too Faced i Smashbox, a na pewno bije na głowę palety Nabli (których fenomenu nie rozumiem, przepraszam), Zoevę i kilka formulacji Huda Beauty.
Według moich ocen, ta konkretna paletka staje w szranki z jakością palet ABH czy Kat, i zupełnie nie ma żadnych powodów do wstydu.
Pewnie, że wiele z Was powie – mam te kolory, znam. Nie potrzebuję. I jak najbardziej to rozumiem, ale jeśli ktoś ma ochotę zainwestować w pewniaka, który wbrew pozorom kryje ogromny potencjał (macie 7 kolorów metalicznych, czyli już możecie prosto zrobić 7 zupełnie innych, wibrujących looków, a to dopiero początek!), to warto.
Zwłaszcza, że cena jest atrakcyjna, design śliczny i macie szansę na posiadanie czegoś unikatowego w polskich kręgach.
Ja jestem nią oczarowana i sięgam po nią intuicyjnie, bo kolory są tak dobrane, że z łatwością tworzę dzienniaczki z nutką pikanterii. A i wieczorowy makijaż maluje się nią bez kłopotu.
Czekam na Wasze opinie. Fajna? Kusząca?
I PS: wedle Waszych typów z insta, najbardziej z księżniczek lubicie Bellę i Arielkę. Ja Śnieżkę!