Złota paleta cieni, brokatowy złoty tusz… brzmi jak bajka, prawda? Niestety zestawy świąteczne Marc Jacobs zachowują się jak typowy księciunio: czarują złotem i manierami, ale czy na pewno można z nimi stworzyć dobry długotrwały związek?
Dzisiejszy wpis miał w zasadzie nie powstać, bo zarówno paleta do makijażu oczu i twarzy (przywieziona z USA jeszcze na długo przed Polską premierą, pokazywałam ją TU), jak i zestaw mascary i złotego top coatu wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Koncept jest fantastyczny, z wykonaniem bywa różnie. Jest kilka rzeczy, które w tym zestawie uwielbiam ale i wiele, które bardzo mi przeszkadzają.
Wczoraj jednak na kanale Maxineczki ukazał się film z recenzją/pierwszymi wrażeniami zarówno palety jak i mascar. Test zestawu wypadł nad wyraz dobrze, natomiast oglądając film maiłam nieodparte wrażenie, że są cechy kosmetyków MJ, które Joasia w swojej recenzji pomija, albo zaznacza je zbyt delikatnie. Tak, że osoba która nie przetestowała palety i tuszu na sobie, może nie zwrócić uwagi na te kwestie. A dlaczego to takie ważne, by jednak uwagę zwrócić?
Cóż, to o czym nie mówi (lub mówi zbyt mało) Maxineczka to… wady kosmetyków Marca. A jest ich naprawdę sporo.
Object of Desire
paleta do makijażu twarzy i oczu, 6 cieni, róż, rozświetlacz, bronzer, 289 zł, w Sephorach (wyłączność).
Zacznijmy od palety, bo na pewno ona budzi szybsze bicie serca wielu z Was i wygląda wręcz jak idealny prezent pod choinkę. Samo opakowanie jest przepiękne! Elegancka złota kopertówka z frędzlem (wnętrze jest wyjmowane, można więc etui na paletę wykorzystać jako kopertówkę, czy to nie świetny pomysł?) ma przynajmniej dwie wyjątkowo irytujące wady.

Pierwsza – bardzo małe lusterko, przy którym trudno wykonać makijaż (a przecież to paleta typu wszystko w jednym w cenie prawie 300 zł, no hello!). Druga – wyjątkowo drażniąca – otwarcie. Wyobraźcie sobie, że gdy otworzycie tę paletę i położycie na toaletce/kolanach/stoliku to zanim sięgniecie pędzlem po cień czy róż wieczko się… zamknie. I tak za każdym razem! Każda inna paleta raz otwarta taką pozostaje, Object of Desire wymaga otwierania przed KAŻDYM zanurzeniem pędzla. I czystych palców bez śladów podkładu, bo złote opakowanie niemiłosiernie się od nich brudzi.
Tyle opakowanie – piękne ale totalnie niepraktycznie. Jednak najważniejsza jest zawartość. Ponownie – przy pierwszym kontakcie urzekająca, na swatchach pięknie napigmentowana, ale – w mojej opinii po 1,5 miesięcznych testach – niewystarczająco dobra jak na swoją cenę. Tego nie dowiecie się z filmu Maxineczki, choćby dlatego, że youtuberka nie miała szansy poużywać jej dłużej.
Zacznę jednak od pozytywów palety – cieni do powiek. Te są faktycznie świetnej jakości. Pigmentacja, łatwość rozcierania, kolorystyka większości z nich sprawiają, że faktycznie można nimi wykonać naturalny dzienny makeup i wieczorowe smokey. Średni brąz jest idealny do nakładania w załamaniu, jasne złoto w wewnętrznym kąciku, zgaszony średni fiolet i ciemny fioletowo-brązowy nadadzą się równie dobrze do przyciemniania zewnętrznego kącika, stworzenia efektu przydymionego oka, a nakładane na mokro będą fajnymi nieoczywistymi eyelinermi. Ta czwórka cieni jest genialna. Kolor średniego złota piękny, ale już mniej praktyczny w podróży, natomiast kompletnie nie rozumiem po co w palecie znalazł się jasny trupi fiolet (nieużyty przez Maxi, ja próbowałam trzy razy i zupełnie bez zachwytu), wyjątkowo mało twarzowy.

Obecność tak chłodnego odcienia dziwi tym bardziej, że zarówno bronzer, jak i róż mają ciepłe tony. Bronzer, choć w opakowaniu i na swatchach piękny, wypada na twarzy bardzo ciepło. I o ile latem do opalonej skóry powinien się sprawdzić, jesienią i zimą nadmiernie ociepla twarz (nawet na moim, ciepłym i średnio jasnym odcieniu skóry – strach pomyśleć jak będzie wyglądał na jasnych neutralnych czy różowych cerach). Różowi nie można wiele zarzucić – to naprawdę twarzowy i uniwersalny kolor plasujący się gdzieś między różem a brzoskwinią. Szkoda tylko, że nie jest tak jedwabisty, jak te z nowej kolekcji.
Natomiast nad rozświetlaczem nie mam litości. Tak nieudany produkt w palecie za niemal 300 zł? Aż trudno uwierzyć!
Zwłaszcza, że produkt powstał z myślą o tej właśnie palecie i powinien być z nią spójny, o jakości nie wspomnę. Tymczasem kolor, niby beżowy ze złotym blaskiem, pozostawia na skórze dziwną szarą poświatę. Sam efekt rozświetlenia przedziwny: słaby, a uzyskany produktem o naprawdę dużych drobinach (różnica jakości między MJ a Laurą Mercier z tego wpisu jest wręcz kosmiczna!). Nie rozświetla, nie odmładza, nie dodaje tego glow, o który nam wszystkim chodzi. Nie bardzo rozumiem, dlaczego w filmie Maxineczka nie powiedziała o tej wadzie produktu, zamiast tego dodała sobie dodatkowego rozświetlenia jasnozłotym cieniem do powiek. Chyba nie o to chodzi, by kupując paletę z rozświetlaczem podbijać jego blask cieniem do powiek?

Reasumując – jeśli kochacie MJ za dizajn produktów sprawcie sobie tę paletę. Jako gadżet. Ale jeśli poszukujecie kosmetyku, który będzie zawierał wszystko czego trzeba do upiększenia na co dzień czy w podróży, to nie jest ta paleta. Zbyt ciepły bronzer, kiepskiej jakości rozświetlacz i cień w nieprzydatnym kolorze, do tego etui trudne we współpracy. Za dużo wad za 289 zł zwłaszcza, że większość świątecznych paletek do makijażu innych marek jest tańsza, mamy więc w czym wybierać.
About Lash Night
kolekcja do makijażu oczu: maskara pogrubiająca O!Mega Lash, Lame Noir złoty brokatowy top coat na tusz do rzęs, mini kredka do oczu Highliner w kolorze czarnym, 209 zł/zestaw, w Sephorach
Zestaw otrzymałam na spotkaniu prasowym Sephory przed miesiącem, więc po raz kolejny miałam możliwość użyć go przed oficjalną premierą i sprawdzić, jak sprawuje się tusz i brokat. Oczekiwania były spore przede wszystkim dlatego, że maskarę Velvet Noir MJ mam od kilku miesięcy i uważam, że to jedna z najlepszych na rynku. Znałam też wcześniej czarną kredkę (w zestawie jest wersja mini) wiedziałam więc, że jest naprawdę bardzo czarna, bardzo trwała i zachowuje się jak żelowy eyeliner (czyli super). Jeśli oglądaliście film Maxineczki na temat tego zestawu pewnie zauważyliście, że efekt po wytuszowaniu rzęs był zupełnie niespektkularny.

Jeśli nie widzieliście – spójrzcie na moje rzęsy pokryte tą maskarą (oraz brokatem), a dla porównania zerknijcie na zdjęcie makijażu sprzed kilku dni, gdy miałam na sobie jedną (!) warstwę tuszu Too Faced. To, co Maxi oceniła jako bardziej dzienny efekt makijażu niż daje Velvet Noir, jest w rzeczywistości niedotrzymaną obietnicą producenta. Bo nie dość, że maskara ma być ‚volumizing’ to w opisie na stronie Sephory czytamy o efekcie ‚długich, pięknie podkreślonych rzęs’. Takowego nie zauważyłam ani u siebie, ani u youtuberki.

Jeśli kiedykolwiek zastanawiałyście się nad zakupem maskary MJ, zdecydowanie wybierzcie Velvet Noir, bo efekt O!Mega Lash osiągniecie dowolnym tuszem ze średniem półki dostępnym w Rossmannie. Nie trzeba na niego wydawać dwustu złotych.
Nie jestem pewna co napisać o brokatowym żelu z zestawu. Z jednej strony – daje naprawdę piękny efekt. Na zdjęciach widać go tylko nieco, natomiast na żywo to subtelny, ale widoczny połysk na rzęsach, który podkreśla blask sporzenia. Szczególnie ładnie wygląda w świetle sztucznym, natomiast chodziłam w nim także za dnia (czego się nie robi dla dobra testów :D) i efekt nie był przesadnie sztuczny. To brokat, ale o barwie starego szlachetnego złota, nie disco. Jest z nim tylko jeden problem – skleja rzęsy. Jak na ironię najbardziej wtedy, gdy stosuję go z… maskarą z zestawu! To zapewne dlatego, że O!Mega Lash jest bardzo mokra, tymczasem tusze Too Faecd, Benefit czy nawet L’Oreal są bardziej kremowe i wysychają szybciej. Dlatego ‚złotka’ nie skreślam, liczę też, że O!Mega Lash, gdy już zgęstnieje, zacznie pogrubiać rzęsy. Mimo wszystko także tego zestawu nie polecam na prezent. Bo przecież prezent powinien sprawiać radość od pierwszego użycia.
Po co ta krytyka?
Odpowiedź jest prosta: z troski o Wasze portfele.
Opakowania, wygląd i kolory kosmetyków z kolekcji są tak piękne, że naprawdę trudno się nie skusić. Ich projektanci w Marc Jacobs Beauty zasłużyli na oklaski. Zawiodła użyteczność. Zwłaszcza gdy zwrócimy uwagę na bardzo wysokie ceny zestawów na polskim rynku.

A ponieważ oba zestawy mam od dłuższego czasu i mogłam je poznać bardziej dogłębnie, jestem przekonana że zarówno paleta, jak i zestaw maskar nie są warte swojej ceny. Jeśli chodzi o palety do makijażu – object of Desire to jedna z najdroższych na rynku, a zawiera tylko 3 produkty do oczu i 6 cieni (nasza ulubiona Shapematters Smashbox za 299 zł ma jeszcze puder, dobry rozświetlacz, 3 dodatkowe cienie, pędzel, produkty do brwi i duże wygodne lustro). Bogata w produkty i uniwersalna The Chocolatier Too Faced jest od niej tańsza!
Podobnie zestaw z maskarą – przejrzyjcie ofertę zestawów YSL, Lancome, Benefit, a znajdziecie bestsellerowe, spektakularnie pogrubiające tusze z nimiproduktami. Wszystkie kosztują mniej.
Miałam kiedyś paletkę Benefit zamykaną na magnes i też za każdym razem sama się zamykała. Była papierowa, więc jakoś ją „rozciągnęłam” i teraz działa sprawnie, ale kosztowała o ponad połowę mniej, więc aż takiego żalu do niej nie miałam 🙂 Z kolei tusz wygląda mało zachęcająco :/
Zdecydowanie HOT :3
Opakowania piękne ale co z tego? Przy tuszu co druga rzęsa piękna ;P a co do pani youtuberki sorry ale nie wierzę w ani jedno słowo Pań które tak zachwalają kosmetyki ;D