Jestem prawie pewna, ze każdy z Was miał takie chwile, w których miał ochotę przenieść się do wybranego miejsca używając do tego maszyny, która pozwala cofać się w czasie. Dla mnie miejscem idealnym byłaby niewielka wioska w Stanach, zwana Woodstock, która w 1969 została oblężona przez młodzież, która kochała kochać. Albo nagle znaleźć się na tylnym siedzeniu Vespy, która właśnie przemierza londyńskie ulice. Około roku 1972.
I
Można jeszcze mnożyć i mnożyć, by na sam koniec wyszedł rok 1992. Szare, amerykańskie miasto. Mało gościnne, niezbyt piękne i bardzo robotnicze. W którego sercu narodziła się muzyka grunge. I porwała miliony dzieciaków na całym świecie. Jak ja bym chciała włóczyć się wówczas ulicami Seattle w przydługawej flaneli i znoszonych trampkach. A wieczorem wpaść na koncert Nirvany, Stone Temple Pilots albo Soundgarden.
Takie marzenia miałam jako dwunastolatka. I przez kilka lat kolejnych, gdy przechodziłam własny okres „Sturm und Drang”. Choć czy przeszło do końca to nie wiem..;) Dzisiaj z przyjemnością wybrałabym się w taką sentymentalną podróż. Może zamiast trampek byłyby koturny. I sportowa bluza w stylu college. Ale w sercu nadal „teen spirit”…