Całkiem niedawno recenzowałam dla Was kolekcję Zuzi – paletę Bohemę i zestaw do ust Bella dla Glam Shop, a dziś znów powracam do Was ze sporą dawką produktów Glam. Przez kilka ostatnich miesięcy testowałam nowości i sprawdzałam, czy faktycznie każdy produkt wypuszczany przez Hanię jest w stanie konkurować z rynkowymi gigantami.
Moje bardzo subiektywne przemyślenia, testy produktów do oczu, twarzy i ust już w dzisiejszym wpisie. Bo wiem, że czekacie!
Jeszcze raz o estetyce
Wspominałam o tym przy recenzji Bohemy, nie omieszkam wrócić do tematu raz jeszcze. Nie jestem fanką estetyki produktów Glam. Każdy ma swój gust i oczywiście nie neguję tego, co się komu podoba. Jednak wiele produktów, zwłaszcza palet do cieni tzw. dziewiątek (Paprika, Kokosanka, Laguna) dość mocno odbiega od tego, co widzimy w trendach designerskich na rynku kosmetycznym.
Zdecydowanie bliższy memu sercu jest minimalizm, a jeśli mają pojawiać się elementy graficzne, to byłoby cudownie, gdyby były…hmmm… współczesne? Do tego, i to wiem od grafika, problem jest nie tylko gustownością opakowań, ale i z błędami na poziomie sztuki projektowanie graficznego.
Zwyczajnie na świecie, bardzo trzymam kciuki, by marka rozwijała się tak dobrze jak teraz, wprowadzała kolejne kosmetyki opakowane w nieco bardziej gustowne, harmonijne kartoniki.
Gadamy o turbotach
Nie ma co ukrywać, Glam zasłynął z tego, że Hania weszła na nowy poziom błysku proponując nam turbopigmenty. Jestem ich fanką, u mnie trzymają się świetnie i każdorazowo zachwycają (nie tylko mnie, ale i osoby widzące mnie z turbotami na oczach). Podoba mi się, że to polski produkt, w polskiej cenie (18-25zł), który przebija jakością największych na rynku. Żaden błysk z paletek cieni Jeffreeya nawet nie stał obok turobotów!
Wierzę jednak, że turoboty w paletkach mogą być dla kogoś problematyczne. Z resztą, pisałyście o tym i Wy. Osobiście nie widzę większego problemu w tym, że formuła cieni jest tłusta i w paletkach robią się mało estetyczne zacieki.
Ale wyobrażam sobie, że np. makijażystka podczas sesji czy makijażu okolicznościowego będzie musiała tłumaczyć klientce, że to nie brak higieny z jej strony, a specyfika produktu.
Paletki Fiolety i Morelova
Łącze recenzję tych dwóch palet, bo wewnątrz słynnych dziewiątek dostajemy cienie ultra matowe w tzw. starej/klasycznej formule Glam (zaraz o niej), oraz odcienie metaliczne i ultra perły.
Cienie matowe, a w zasadzie to pigmenty, mają bardzo mocno napigmentowaną formułę, ale jednocześnie są dość suche i mocno się pylą. Mnie nie utrudnia to pracy bo cienie się ładnie rozcierają, a także łączą. Choć nie wszystkie kolory są równe (zwłaszcza pastelowa lilia wymaga wklepywania, nie wcierania). Dodam, że łatwiej mi pracować z cieniami ABH – też są dość suche, ale szybciej osiągamy efekt eleganckiej chmurki.
W kwestii cieni błyszczących nie mam absolutnie żadnych uwag. To jest czad, a jeśli nałożymy perłę czy metalika na klej czy na mokro, to zyskujemy wielowymiarowy, piękny błysk.
Jeżeli, któraś z paletek była na Waszej liście, to śmiało mogę powiedzieć, że będą to dobrze zainwestowane pieniądze (89zł/sztuka).
Nowa jakość – Autoportret
Paletka Autoportret, to w Glam Shopie nowa współpraca marki z… Hanią, samą właścicielką. Tym razem dostajemy aż 24 odcienie, każdy z nich to 1,8g produktu. Cena regularna – 239zł. A w niej… maty, turboty, brokat, perły. Samo dobro w odcieniach brązowo-różowych, z piękną dawką plam kolorów.
Paletka jest utrzymana w bardzo neutralnej kolorystyce, ale mocno w trendach. Odcienie brudnych brązów, róży, żółci i brzoskwiń, to według mnie najlepsza alternatywa dla wszędobylskich brązów. Bez dwóch zdań jest to paletka „na życie” – na dzień, na wieczór, dla minimalistek i sroczek.
I jakby było mało moich słów zachwytu, to muszę powiedzieć jeszcze o zmianie formuły matów. Dostajemy bardziej kremowe cienie, które praktycznie wcale się nie osypują, mają pigment, ale należy je budować. Uważam, że to dobre posunięcie. A sama Hania mówiła, że to formuła, którą znamy z zuzowej Bohemy. Według mnie – bomba!
Zakup polecam z całego serca, bo to uniwersalna, ale za razem bardzo modowa paletka.
Pudry do konturowania
Konturownia, to nazwa paletki z produktami do konturowania twarzy – rozjaśniającym pudrem, dwoma bronzerami, różem oraz dwoma rozświetlaczami. W cenie 119zł dostajemy łącznie 48g(!) produktu. Wow! Zwłaszcza, że to naprawdę użyteczne i przemyślane pudry. Ale…
Nie ukrywam, że dla mnie kolory bronzerów są za mało chłodne. Wolałabym by kontur był zdecydowanie bardziej szary. Wówczas kolor uniwersalny mógłby pozostać w ocieplającym brązie (choć widziałam komentarz, że dla kogoś ona jest chłodna. Szok:D). No i jeszcze dodam, że to pudry, których nie musimy się bać – dokładamy kolejne warstwy, a nie „walczymy” z plamą, jaka powstała po jednym dotknięciu pędzla.
Czy będę bardzo marudna, jeśli powiem, że choć błyszczący róż jest śliczny, to wolałabym go jednak w macie? A to dlatego, że oba rozświetlacze robią kawał dobrej roboty i matowa formuła różu byłaby bardziej funkcjonalna. Ale to jest tylko szczegół.
Na ustach
Tutaj sprawa będzie szybka. Nie polecę Wam produktów do ust Glam (za wyjątkiem świetnych konturówek). Zwłaszcza szminki, u mnie kolor Nude Róż, która ma tępą formułę, mocno podkreśla skórki i suchość ust, nawet jeśli wcale nie są w złej kondycji. Choć kolor jest bardzo ładny i twarzowy, to wydaje mi się, że za 29zł możemy znaleźć coś lepszego.
Błyszczyki (mam Nude Glam i Wybielacz) też nie są moimi ulubieńcami, jeśli chodzi o sposób w jaki prezentują się na wargach.
Szybko się zbierają, aplikacja nie jest intuicyjna, a dość trudna, produkt nakłada się nierównomiernie i bez konturówki nie ma szans, by wygadał ładnie. Zdaję sobie sprawę, że to „wina” kolorów nude, które mają takie tendencje, ale znów – nie miałabym czystego sumienia, gdybym powiedziała, że to Wasz must have.