Zdecydowanie wolę pisać o tym, co dobre i warte uwagi. No ale sami tego chcieliście 🙂 Na Facebooku pytałam, czy wolicie hity czy buble roku i w zasadzie buble wygrały przez nokaut (ale było też sporo głosów, by ukazały się obie opcje, także uspokajam – hity roku 2014 także pokażemy na blogu). Podobny wpis planowałam już od dłuższego czasu, bo co jakiś czas natrafiam na produkty tak irracjonalnie słabe, ewentualnie nicnierobiące, że aż trudno uwierzyć w ich funkcjonowanie na rynku. Tymczasem są to często produkty mocno promowane, hity blogerów, produkty flagowe kultowych marek. Do zestawienia wybierałam produkty głównie selektywne, wychodząc z założenia, że gdy na kiepski tonik wyda się 15 złotych to nie ma aż takiej tragedii, jak przy zakupie serum za 200 zł, które nie przynosi żadnej poprawy skórze. Wyjątkiem są włosy – tu nie ma zmiłuj, taniość nie upoważnia do niszczenia skrzętnie zapuszczanych pukli ot tak. Zobaczcie zatem, którym kosmetykom, gdyby były facetami, oddałabym jednym pewnym ciosem fangę w nos (żeby nie powiedzieć: w klejnoty).
Tym produktom zdecydowanie podziękuję. I nigdy, przenigdy nie dam drugiej szansy.
1. Makijaż: twarz
Garnier BB cream (jasny). Do kremów BB i CC zwykle podchodzę z przymrużeniem oka. Ni to kremy, ni podkłady, imitujące (lepiej lub gorzej, choć raczej to drugie) azjatyckie Blemish Balm zwykle nie powalają jakością, ale są modne i bardzo wygodne w stosowaniu. Ale wiecie co? Gdy pojawia się produkt tak straszliwie straszliwy, że aż trudno uwierzyć, iż może być aż tak źle, naprawdę otwierają się oczy ze zdziwienia. Nie mogę zapomnieć o BB Garniera – o tym, jak bardzo nie robi nic, jaki ma ciemny jasny kolor (który jeszcze ciemnieje w ciągu dnia), jaki nieprzyjemny film zostawia na skórze po aplikacji i jak buzia (normalna/mieszana) się po nim niezdrowo błyszczy.
MAC Pro Longwear korektor. To nie jest produkt beznadziejny. Nieźle kryje, jest naprawdę trwały i świetny do kosmetyczki, bo może spełniać funkcję podkładu w podróży. Jednak odkąd go mam (od lipca) zachodzę w głowę, jakim cudem jest jednym z najpopularniejszych, polecanym przez w zasadzie wszystkie blogerki i youtuberki w PL korektorem pod oczy. Przecież on nie dość, że sobie w tej okolicy nie radzi, to jeszcze ją przesusza. Ma niepraktyczną pompkę, która się brudzi od produktu i dozuje go za dużo. Ale nie martwcie się – nie trzeba go oszczędzać. Dokładnie po 6 miesiącach używania, gdy mam go jeszcze ponad połowę, był łaskaw się rozwarstwić i nie nadaje się już do niczego. Nigdy więcej!
Dior Star – podkład rozświetlający. Uwielbiam efekt glow na twarzy i uwielbiam Natalie Portman, więc reklama Star w prasie zrobiła na mnie wrażenie. I tuż po użyciu podkładu Dior po raz pierwszy byłam wniebowzięta – cera jak po Photoshopie, nierówności niewidoczne, blask bardzo wysublimowany, krycie bardzo dobre, nawilżenie także. I ten satynowy efekt, naprawdę świetne wykończenie. No dobra, w takim razie gdzie jest haczyk? Niestety w trwałości, której brak. Star to podkład, który wygląda idealnie, ale maksymalnie 2 godziny. Niemiłosiernie błyszczy już po jednej, natychmiast zaczyna znikać z twarzy, rozświetlenie gdzieś spływa, niedoskonałości uwidaczniają się, a od cery Natalie z reklamy dzielą mnie lata świetlne. Największe podkładowe rozczarowanie roku.
Eris Provoke Lift fluid. Na początku był niezły. Ładny, jasny kolor bez różowych tonów (1), krycie leciutkie, ale zauważalne, dobre nawilżenie. Oczywiście żadnego efektu liftingu nie zauważyłam, ale kto by liczył na aż takie fajerwerki? Używałam z przyjemnością przez jakieś 3 miesiące. I nagle klops. Jasny w opakowaniu, na twarzy straszliwie ciemnieje. Tak, że nie sposób go używać. Do tego nagle zaczął pozostawiać błyszczące wykończenie. Ponieważ był dobrze przechowywany i używany krócej, niż deklarowane przez producenta 6 miesięcy, został bublem. Bo nie może być przecież tak, że produkt starzeje się tak szybko i zmienia właściwości.
Hean puder HD (ryżowy). Pierwszy puder w życiu, który tak po prostu po 2 tygodniach używania wyrzuciłam do śmieci nie znajdując dlań zastosowania. Trudno się nakładał, był bardzo nietrwały, aby uzyskać jakikolwiek efekt na twarzy musiałam się zdrowo namęczyć. Do poprawek w ciągu dnia kompletnie nieprzydatny. Nakładany pędzlem niemiłosiernie pyli.
2. Makijaż i dom: oczy, usta, paznokcie, dodatki
Clarins tusz do rzęs Be Long. Aż trudno mnie samej uwierzyć, że jakikolwiek produkt Clarins ląduje w zestawieniu bubli. Bo jest to pierwszy i jedyny produkt tej marki, którego nie lubię. Kolor jest czarny i wyrazisty, szczoteczka wydaje się precyzyjna, silikonowa (jak lubię). Ale efektów brak. No, poza pandą po jakichś 6 godzinach, co jak sądzę w klasie premium jest niedopuszczalne. Tusz dość szybko schnie i trudno go zużyć do końca, przy aplikacji brudzi skórę powiek. No i wydłuża bardzo kiepsko.
Maybelline Brow Master kredki do stylizacji brwi. Najgorszy produkt do brwi jaki kiedykolwiek miałam. Zbyt miękka, nietrwała (wymaga poprawek już po 4 godzinach), kolor soft brown ma rudawe tony. Do tego produkt bardzo niewydajny, zużywa się w zastraszającym tempie i wymaga temperowania po każdym użyciu. Szkoda nerwów.
Estee Lauder Pure Color lakier do paznokci. Mam dwa odcienie: bete noir i blushing lilac (limitowany). Niestety oba spisują się bardzo kiepsko. W lakierach Estee podoba mi się wyłącznie opakowanie (masywna szklana kostka). Ale zawartość to już zupełnie inna bajka. Ile razy używam mam wrażenie, że ktoś do tej pięknej buteleczki wlał taniego lakieru o jakości gorszej niż z H&M. Wolno schnie, trudno go gładko rozprowadzić, a z trudem wypracowany efekt psuje się już następnego dnia po malowaniu.
Rouge Dior, pomadka (z limitowanej kolekcji jesień 2014: Fall Look 5 Coleurs). Kiedy sobie przypomnę, jak bardzo się cieszyłam, że będę ją mieć, dopada mnie nostalgia. Faktycznie kupując kosmetyki trudno o zdrowy rozsądek. Odcień Tutu jest naprawdę świetny – czysty cukierkowy jasny różowo-koralowy. W opakowaniu wygląda fantastycznie (choć już samo etui to kiepski cienki plastik, zupełnie nieprzystający do ceny 140 zł za produkt), natomiast na ustach nie ma mowy o żadnej magii. Gdyby nie fakt, iż jest to Dior może jeszcze przełknęłabym wtórny, drogeryjny zapach (tak pachniały pomadki Oriflame, które podkradałam mamie w liceum), byle jakie opakowanie, nierównomierne rozprowadzanie ze sztyftu (straszliwie wchodzi w załamania skóry). Ale znając rynek, ceny i możliwości innych pomadek powiem jedno: kocham Lancome, Collistar, Clarins. A ciebie, Panie Dior używam bez przyjemności.
Yankee Candle, świeca zapachowa. Ha! I co Wy na to? Yankee w bublach, to się chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło. A mam na myśli świece – zarówno widoczną na zdjęciu świąteczną, jak i kilka innych zapachów. Nie mogę znieść faktu, że one są takie brzydkie. Te etykietki, te kolory wosków, te nieatrakcyjne korki. Zapachy oczywiście uwielbiam, ale nie mogę nie porównywać do Kringle Candle, które są nie dość, że tak samo aromatyczne, to jeszcze dużo ładniejsze. A Yankee dobre tylko w woskach, bo wtedy nie widać etykiety 😉
3. Pielęgnacja: włosy, ciało, twarz
Garnier Olia, odżywcza farba do włosów. Oto produkt, którego nie poleciłabym najgorszemu wrogowi. Oceniam kolor 80 dla blondynek (zatem jeśli ciemne są fajne, dajcie znać), którego latem użyłam 3 razy pod rząd. I był to okropny błąd, bo Olia zamiast odżywić, bardzo przesuszyła włosy (bardziej niż Syoss, a to duża sztuka). Omijam szerokim łukiem.
Lumene Bright Now serum do twarzy z witaminą C. Skład i deklaracje producenta są imponujące – serum ma nie tylko witaminę C, ale też kwasy omega, dzięki czemu ma rozjaśnić, nawilżać, odmładzać skórę. Nie robi absolutnie niczego, jego jedyną zaletą jest piękny pomarańczowy zapach, dzięki czemu kosmetyku przyjemnie się używa. Ale po co używać serum, które nie działa? Ja nie wiem 🙂
Estee Lauder Advanced Night Repair serum pod oczy. Działa dokładnie tak jak poprzednik: wcale. Nawet nawilża kiepsko, o działaniu na zmarszczki, cienie, opuchniecia nie wspomnę. Jak na luksusowy preparat globalnie odmładzający to wspaniale czyż nie?
Aussie Miracle Recharge mgiełka do włosów. To jest produkt, którego istnienia nie rozumiem. Ma być nawilżający, ale to nie odżywka, ma odświeżać włosy w ciągu dnia, ale po co w takim razie mowa o nawilżaniu? U szczytu składu jest alkohol, składników pielęgnacyjnych praktycznie nie widać, ale jedynym efektem zastosowania są wilgotne włosy które ładnie pachną. Jak wyschną, będą znowu… suche. Nie wiedziałam, że tak działa nawilżanie, że włosy się po rpostu moczy :)))
Bingo Spa, czekoladowy kem pod prysznic. Pomyślicie, że się pastwię – wszak to produkt za 12 złotych i może być kiepski. Ale on jest tak zły, że aż mnie to zaskoczyło. Żel nie musi być wybitny, nawet nie oczekuję w tej cenie, że będzie bez SLES i jakoś szczególnie nawilżał. Ale by być trudnym w rozprowadzaniu, podejrzanie gęstym, wysuszającym kosmetykiem już trzeba się postarać. A gdy pomyślę, że porducent na opakowaniu deklaruje jego działanie wyszczuplające… nie, to musi być jakiś żart!
Czy miałyście któryś z tych produktów? A może jakieś inne kompletnie bezużyteczne kosmetyki, których nie kupicie nigdy więcej?
Po części te niewypały, to internetowe hity, więc widać nie wszystko dla wszystkich. Ja miałam tylko Olię. Kolor ciemny i tylko raz, więc przesuszyć włosów mi ta farba nie przesuszyła.
Oj zgadzam się ze wszystkim w zupełności. Troszkę zdziwiło mnie YC, ale używam tylko wosków, więc może macie rację. Oila do ciemnych wysusza tak samo jak ta do jasnych, na dodatek zaobserwowałyśmy z koleżankami nawet zwiększone wypadanie włosów po niej. Ja do tych niewypałów dodam jeszcze benefit theyre real push-liner eyeliner i również ich krem pod oczy. Krem BB Garniera został prezentem dla vip beGlossy i takim o to sposobem, pożegnałam się na dobre z subskrypcją.
Bardzo jestem zdziwiona Diorem, miałam kiedyś podkład Forever i był świetny, a tu takie buble. Zawsze sądziłam, że Dior i Chanel to najlepsze marki…