Lubię kiedy odchodzi zima. Czuję wielką ulgę zdejmując kolejne warstwy ubrań i wdychając powietrze pachnące mokrą ziemią. I choć nie przepadam za upałami, nie znoszę leżenia na plaży, nie bywam opalona jak skwarka, to z przykrością żegnam lato. W tym roku wyjątkowo mogło mi dokuczać, ale zagryzałam dzielnie zęby i nie psioczyłam na wszędobylskie, afrykańskie upały. Lato to lato. Lepiej taki niż deszczowe i zimne. Ba! Jakby tych zalewających nas upałów brakło, to dopiero mielibyśmy powód do narzekań. A tak to, pewnie już dzisiaj, z nieukrywaną przyjemnością wracacie do momentów sprzed miesiąca, kiedy powietrze było duszne jak atmosfera w saunie.
Mam takie poczucie, chyba z czasów szkolnych, że lato jest zakończeniem cyklu. To znak, że kolejny rok przeminął, coś się skończyło. Nie idę do następnej klasy, nie zdaje egzaminu i nie planuję wielkiej rewolucji, ale zdecydowanie daję się ponieść jesiennym tytułom gazet – wchodzę w nowy sezon. Niekoniecznie modowy, urodowy, życiowy. Cykl się skończył, zatoczyliśmy koło.
Zaczynamy od początku.
Cisza była na polach opustoszałych i upajająca słodkość w powietrzu, przymglonym kurzawą słoneczną; na wysokim, bladym błękicie leżały gdzieniegdzie bezładnie porozrzucane ogromne białe chmury niby zwały śniegów, nawiane przez wichry i postrzępione.
A pod nimi, jak okiem ogarnąć, leżały szare pola niby olbrzymia misa o modrych wrębach lasów – misa, przez którą, jak srebrne przędziwo rozbłysłe w słońcu, migotała się w skrętach rzeka spod olch i łozin nadbrzeżnych. Wzbierała w pośrodku wsi w ogromny podłużny staw i uciekała na północ wyrwą wśród pagórków; na dnie kotliny, dokoła stawu, leżała wieś i grała w słońcu jesiennymi barwami sadów – niby czerwono-żółta liszka, zwinięta na szarym liściu łopianu, od której do lasów wyciągało się długie, splątane nieco przędziwo zagonów, płachty pól szarych, sznury miedz pełnych kamionek i tarnin-tylko gdzieniegdzie w tej srebrnawej szarości rozlewały się strugi złota – łubiny żółciły się kwiatem pachnącym, to bielały omdlałe, wyschłe łożyska strumieni albo leżały piaszczyste senne drogi i nad nimi rzędy potężnych topoli z wolna wspinały się na wzgórza i pochylały ku lasom.
Władysław Stanisław Reymont – „Chłopi” tom I, Jesień
kapelusz, spódnica H&M | buty Sequin | bluzka Mohito | torba Glitter | bransoletki nn
Ja już tęsknie za ciepłym latem 🙁 Być może dlatego, że w tym roku nie skorzystałam z tego ciepła i ani razu nie widziałam morza… Z drugiej strony, cieszę się na jesień bo akurat w modzie są moje ulubione kolory – burgundy, brązy i beże 🙂
mam to samo – morza, ani gór, ani nawet pagórków;) ale lato to nie tylko wyjazd, ale stan umysłu.
a jesień – mam podobnie – zazwyczaj mnie zachwyca. tak jak ta opisana w książce:)
lena
Tak to prawda lato to nie tylko wyjazd. Jednak u mnie nie było nawet chwili wyjścia na dłuższy spacer czy posiedzenia na plaży w pobliskiej miejscowości… Nad morze też mamy tylko 1,5h drogi a jednak nie było czasu… Dawno nie było tak pięknej pogody jak w to lato, a jak na złość większość czasu spędziłam w pędzie i praktycznie nie odczułam tego słońca na skórze…
Chyba tym narzekaniem podświadomie myślę o wizycie na solarium po długim czasie 😀 to zawsze poprawia mi humor – lekko zabrązowiona skóra 😉