O orientalnych dobrociach dla ciała z etnospa wspominałyśmy już dwukrotnie (tu o cudownościach z róży oraz aromatycznych produktach do mycia tutaj) i nie bez powodu znów poświęcamy im notkę na blogu. Tym razem pod lupę wzięłam oleje. Niezwykle modny i lubiany produkt. Dlaczego? Bo jest wielofunkcyjny, a nierzadko zamiast używać go pod prysznicem… ląduje na mojej patelni czy w sałatce.
Produkty,o których zaraz słów kilka mają jedną, bardzo ważną cechę. Absolutnie wszystkie są w pełni NATURALNE. Odpowiedzcie sobie na bardzo proste pytanie, które zadałam i sobie, kiedy zaczęłam olejową kurację – po co męczyć nasze włosy i ciało chemią z drogerii, kiedy możemy mieć produkt w czyściutkiej postaci? No właśnie, po co?
1/ Marokański olejek do włosów
W dużej, szklanej butelce znajduje się 125 ml produktu. A jego skład zachwyca – olej arganowy, olejek z awokado, ziaren pszenicy, olejek sezamowy i kukurydziany. A na dodatek jeszcze rycynowy. Prawda, że mieszanka wybuchowa? Minusem jest zapach – trzeba się do niego przyzwyczaić, zwłaszcza, że aplikujemy na kilkadziesiąt minut na skórę głowy. Delikatnie wcieramy. A następnie myjemy włosy. Kurację rozpoczęłam niemal dwa miesiące temu i stosuję produkty (o drugim słów kilka poniżej) wymiennie, ale nie częściej niż dwa razy w tygodniu. Nie czuję, by moje włosy potrzebowały więcej. Co widzę? Znacznie mniej rozdwojonych końcówek, prostsze rozczesywanie, gładkość.
Produkt składa się z oleju z nasion bawełny, oleju koksowego, oleju arganowego oraz eterycznego. Przyznaję, że maski używam na noc, czyli raz w tygodniu znajduje się na mojej głowie (i całej długości włosa) przez co najmniej 6 h. To właśnie z tego powodu olej na moich włosach ląduje maksymalnie dwa razy w tygodniu. Maseczka jest prosa w użyciu, bardzo gęsta i niezwykle wydajna. Jej zaletą jest, prócz nawilżania czy wzmacniania, także walka z łupieżem. A co dla mnie najistotniejsze? Dwa ostatnie farbowania odrostów musiałam wykonać po trzech tygodniach. I to była już sprawa pilna, nie cierpiąca zwłoki. Wcześniej zdarzało mi się przeżyć bez nakładania koloru nawet tygodni pięć. Dobry znak! I już spieszę z informacją – kurację olejami stosuję nadal, ale skupiam się na oleju marokańskim i to jego będę stosować przez najbliższe tygodnie.
To zdecydowanie mój ulubiony specyfik. Oczywiście „pure natural”. Bardzo szybko znalazł się w kuchni, świetnie sprawdza się przy pieczeniu, duszeniu, sałatkach. Ale w łazience również miał swoje zastosowania – po pierwsze wcierałam go na suche łokcie i skórę stóp. Parokrotnie posłużył jako odżywcza maseczka (30 minutowe relaks z mocno naolejowaą buzią – pomaga na zaczerwienia, zmęczenie a przy dłuższym stosowaniu dobrze radzi sobie ze skórą trądzikową), był mi też płynem do demakijażu, odżywką do ust. Za niecałe 13 zł odnalazłam mnóstwo szczęścia. Ach, no i jeszcze możę być Waszym pomagierem przy masażu i kąpieli. Nie jest świetny?
a wiesz, że olejek kokosowym można też płukać zęby, żeby były bielsze? 😀
oo, wow. no gość jest wielozadaniowy!
Mi olej kokosowy puszy włosy. Podobno związane jest to z ich porowatością. Ale już zmieszany z innym olejem działa bez zarzutu. Ot, dziwak. Albo towarzystwo lubi 🙂
no właśnie również maseczka to mieszanka. i jest cacunia.
Z resztą, kto by nie chciał towarzystwa?;)