Między wybieraniem kolorów farb i tapet, między rundami nowe-stare mieszkanie, między umawianiem malarza na last minute, między zamartwianiem się, kto wniesie dobytek na 3 piętro, między zamawianiem lodówki i zmywarki przez internet, między przysypianiem na ladzie w Leroy Merlin, między porannymi debatami o tym, jak urządzić salon i wygonić gołębie z balkonu… spotykam się z Leną i starym zwyczajem, przy pierwszym porannym słońcu, robimy sobie zdjęcia.
Nareszcie! Bez zimna, bez za ciasnej kurtki, w której nie można się zapiąć (ech, problemy piątego miesiąca), za to w funkiel nówkach ciążowych spodniach z podwyższanym pasem w ulubionym odcieniu szarości. Jakoś tak spontanicznie i kompletnie wbrew trendom wybrałam właśnie szarość i zieleń, jako ulubione kolory, w której bez względu na stopień wzrostu ktosia, czuję się sobą.
A że większość rzeczy to H&M? Cóż, brutalna prawda jest taka, że Szwedzi jako jedni z nielicznych nie boją się łączyć specyficznych wymogów dotyczących odzieży ciążowej i fasonów, które nie robią z człowieka namiotu ani pańci z biura. I chwała im za to 🙂