Historia tej paletki jest nieco zawiła, ale efekty jakie zobaczycie (i te kolory!) warte są zachodu.
Mamy to niesamowite szczęście, że znamy mnóstwo bardzo utalentowanych makijażystów. Ludzie z pasją dzielący się z nami nie tylko swoim niebywałym talentem (oni naprawdę sprzedają nam najlepsze triki, uczą nas i odpowiadają także na Wasze pytania), ale również polecają produkty i kosmetyki, o których nie mamy pojęcia. Abo znamy tylko z jutuba czy zagranicznych blogów.
I dokładnie taką drogę, od polecenia przez super zdolną Olę, aż po moją toaletkę i wreszcie oko, przebyła paleta The Nubian 2 by Juvia’s.
Kolory od królowej
W kartonowym pudełeczku znajdziecie dwanaście cieni inspirowanych kolorami wprost z Czarnego Lądu. Twórcy, co prawda, skupili się przede wszystkim na oddaniu zasłużonego hołdu boskiej Nefretete, ale pozostałe nazwy barw nie pozostawiają wątpliwości. Jesteśmy w Afryce, interesuje nas starożytność.
Nim przejdę do informacji o tym, jak pracuje się z cieniami, i co z nich wyczarowałam, to dodam tylko, że za 28$ dolarów dostajemy 45g cieni! Każdy z kolorów ma aż 3,5 grama i jest najprawdziwszy rekord. Co prawda paletka ma tendencję do lekkiego brudzenia się (ach te jasne kolory kartonika) i ewentualna ocena tego, czy obrazki są przyjemne dla oka (czy tez lepsze byłoby lusterko), zależy wyłącznie od naszego gustu. To jednak nie sposób docenić świetnej ceny do gramatury.
Błysk obezwładniający
Wśród dwunastu barw znajdziemy cztery matowe cienie oraz osiem błyszczących, metalicznych wykończeń. I w zasadzie to one przykuwają całą uwagę, bo to jak się prezentują, jak cudownie rozprowadzają na powiecie i nie wytracają swego błysku przez cały dzień, to…najprawdziwsza bajka godna każdej królowej.
Moje ulubione kolory to zdecydowanie miedziany Yaa, złoto pomarańczowy Nefretiti i uwodzicielska Sheba. Czyli bez wątpienia prawdziwe metaliki. W dotyku każdy jeden przypomina masełko, i uwierzcie na słowo- chce się ich dotykać, chce się je swatchować, i przede wszystkim aplikować na powiekę. I nosić od zmierzchu do świtu. Co prawda zauważyłam, że niektóre mają większą tendencję do osypywania (Sheba, Zuri, Ya), ale pojawia się ona, kiedy zgarniemy pyłek na opuszki palców w nadmiarze.
Maty są również niczego sobie – Morocco, Madagascar, Jezebel i Kenya, dają solidne podstawy do zbudowania pełnego looku wieczorowego; pomarańcze, brązy i fioletowa czerwień świetnie wpasowują się w cały koncept paletki.
Malowanki paletką to wielka frajda, ale uważam, że przede wszystkim dla osób lubiących eksperymenty, wizażystów i charakteryzatorów. Nie powiem, by była to najbardziej uniwersalna paletka do kolekcji, absolutnie! To świetna zabawka dla tych, którzy poszukują nietuzinkowych kolorów i ekstremalnego blasku.
Choć gdyby można ją była dostać w Polsce w cenie oryginalnej, to za około 100 zł mielibyśmy szaleństwo blasków i rewelacyjnej jakości. Poziom ten sam, co Urban Decay, bez wątpienia.
jestem oczarowana tą paletką i jej możliwościami, wow!
Ach piekna jest ta paletka, takich cieni nigdy dosc 😉