Już to kiedyś pisałam, ale powtórzę się: tworzę #TydzienPielegnacji nie dlatego, że mam świetną skórę. Jest dokładnie odwrotnie. Nie mam i nigdy nie miałam idealnej cery. Mało tego – na własne życzenie sobie ją popsułam. I nie mówię tu o nastoletnim wyciskaniu pryszczy, czy stosowaniu wysuszających kremów. Chcę Was ostrzec przed pielęgnacją aktualną, modną i często promowaną w mediach społecznościowych. Wiele z błędów pielęgnacyjnych niestety przerobiłam na sobie. I choć zawstydza mnie fakt, że dałam się na nie złapać, to wolę jednak się z nimi rozliczyć. Aby ostrzec i być może ustrzec choć część z Was.
Dziewczyny i chłopaki: nie idźcie tą drogą! Ona prowadzi do kłopotów z cerą.
Co ja takiego zrobiłam?
Żeby nie zrobić z tego wpisu spowiedzi, pomijam błędy młodości (czasy liceum i studiów). To były inne czas, inne kosmetyki, inne podejście do pielęgnacji skóry młodej (wiecie: trądzik wysuszać, filtrów nie używać, makijaż zmywać byle jak). Nie mogę natomiast przeżyć tego, co zrobiłam potem. W czasie, gdy zaczynałam się interesować pielęgnacją na poważnie. I wydawało mi się, że wiem co robię.
Chciałam w tej sposób zwrócić Wasza uwagę na to, że zła pielęgnacja może wyrządzić skórze wielką krzywdę. U mnie doprowadziła do zaostrzenia trądziku, do ogromnych przebarwień (których bez lasera już pewnie nigdy nie usunę), zmarszczek na szyi i kilku spektakularnych podrażnień – wręcz popalonej skóry.
Za mało filtrów
Znacie to uczucie, gdy czytacie kolejny artykuł o zdrowym jedzeniu z paczką chipsów na kolanach? Tak mniej więcej wyglądała przez lata moja relacja z filtrami, zanim do głowy dotarło, że tu nie ma miejsca na półśrodki. Jednak zanim to się stało, zrobiłam wszystkie możliwe filtrowe błędy, przez co nabawiłam się melasmy i nieodwracalnej skłonności do przebarwień.
Co robiłam? Potrafiłam pójść na kwasy i zignorować zalecenie kosmetyczki, żeby używać wysokich filtrów po zabiegu. Pamiętam czas, gdy używałam podkładów z SPF15 i sądziłam, że to mnie chroni przed słońcem (być może nie wiedziałam wtedy, że w tych fluidach nie było ochrony przed UVA, a ta przed UVB była zbyt niska). Albo gdy nakładałam porcyjkę kremu wielkości orzeszka ziemnego, bardzo zadowolona z siebie (no bo przecież mam filtr, nie?).
Przeczytaj też: Przewodnik po kosmetykach przeciwsłonecznych – na co zwracać uwagę wybierając krem z filtrem?
W tej chwili, na ratowanie się przed przebarwieniami (i rozjaśnianie tych, które się pojawiają) koncentruje się niemal cała moja pielęgnacja. A to i tak za mało. Niestety boleśnie przekonałam się, jak kiepsko na skórę działa nonszalackie podejście do ochrony przeciwsłonecznej. Duże brązowe przebarwienia, które pojawiły się u mnie pod koniec ciąży, mają co prawda podłoże hormonalne, ale nie oszukujmy się – w ogóle nie myślałam wtedy o SPF, a lato było upalne. Sama sobie na twarz te plamki sprowadziłam.
Czy mogę Was przekonać do używania filtrów? Mam nadzieję, że tak! Pewnie, że nie jest łatwo wybrać najlepszy dla siebie, ale warto się nie poddawać! Jeśli macie skórę mieszaną/tłustą, może pomoże Wam moje top 5 filtrów lekkich jak piórko.
Niedomyta twarz
Od trzech lat do demakijażu używam głównie olejków i jestem gorącą zwolenniczką dwuetapowego oczyszczania. Ale wcześniej były grane micele. Bez spłukiwania. Żele do cery tłustej, które zdzierały z jej powierzchni wszelkie formy życia. Chusteczki do demakijażu (również bez zmywania).
Teraz rozumiem, dlaczego po wprowadzeniu podwójnego oczyszczania (szczególnie demakijażu olejkami) tak bardzo poprawiła mi się cera! Różnica czystości, miękkości i komfortu była wręcz piorunująca.
Czy nadal oczyszczam skórę micelami? Tak, jak najbardziej. Ale po pierwsze nie codziennie, po drugie – zawsze po micelu używam łagodnego żelu do mycia buzi.
Za dużo kwasów
Zachłysnęłam się mocą kwasów. Uwielbiałam idealną gładkość skóry. I to natychmiastowe rozjaśnienie. Więc używałam ich codziennie. W tonikach, które wcale nie były takie delikatne, jak by się mogło wydawać (np. The Ordinary, czy Dr. Dennis Gross). Mam magistra w nadużywaniu kwasów i przetrzymywaniu masek ponad zalecany czas zabiegu.
Nadmierne złuszczenie daje naprawdę okropne rezultaty. Najmniejszy problem to ściągnięta, aż świecąca twarz. Potem jest już tylko gorzej. Czerwona skóra, zdarta wokół nosa i na brodzie, nadrwrażliwa, szczypiąca dosłownie po każdym kremie. Do takiego stanu doprowadzałam skórę kilkukrotnie i za każdym razem potrzebowałam około 2 tygodni, by doszła do siebie. A przecież ja mam grubą i odporną skórę! Strach pomyśleć, co się dzieje po przedawkowaniu kwasów u innych.
To, że z uporem maniaka odwodzę Was od zbyt mocnych i częstych peelingów, wynika właśnie z tego, że widziałam do czego prowadzą. Dlatego teraz, zamiast kwasu glikolowego wybieram mlekowy, laktobionowy albo odrobinę salicylowego.
Przeczytaj także: Tych 5 składników aktywnych szukaj w kosmetykach dla cery tłustej lub trądzikowej>
Dotykanie twarzy
Niestety, nadal nie wyeliminowałam tego błędu tak do końca. Zwłaszcza w sytuacjach stresowych, albo gdy spędzam wiele godzin przed komputerem, palce bezwiednie wędrują po twarzy wyszukując wszelkich nierówności. To przy cerze trądzikowej jest naprawdę spory problem, bo przecież w ten sposób roznoszę po buzi brud i bakterie. I jestem o krok bliżej do kolejnego wysypu Stefanów.
Mam na to jeden sprawdzony, naprawdę fajny sposób, który pomaga mi nie dotykać twarzy podczas pracy przy komputerze. Jest nim… praca w maseczkach. Serio! Zauważyłam, że kiedy mam na buzi maseczkę, to jej absolutnie nie dotykam. Dlatego tak lubię rytuał pisania wpisów na bloga w maseczce na twarzy. A kiedy mam jakieś wypryski i bardzo się staram ich mimowolnie nie dotykać, smaruję je punktowo delikatną maską oczyszczającą (taką, która nie zastyga, np. Pai).
Zbyt częste zmiany kosmetyków
Guilty! Sama przed sobą się tłumaczę, że to z powodu specyfiki mojej pracy. Ale nie oszukujmy się – testowanie kosmetyków na bloga nie zwalnia z obowiązku logicznego myślenia. Spontaniczne dodawanie do rutyny pielęgnacyjnej po kilka nowości (różnych marek) na raz, bez żadnych przerw, dwukrotnie skończyło się u mnie reakcją alergiczną, a wiele razy przesuszeniem albo zapchaniem. Nie tak dawno – bo w te wakacje – postanowiłam kupić w Rossmannie całą pielęgnację w ciemno, bazując tylko na składach. I używać jej przez miesiąc na wyłączność. Taki challenge. Już po tygodniu odstawiłam pierwszy krem (wysyp drobnych wyprysków), a po dwóch leczyłam skórę z ogromnego odwodnienia i podrażnienia.
O ironio, nie tak dawno napisałam na bloga wpis o tym, jak wprowadzać nowe kosmetyki do swojej rutyny. Chyba muszę go jeszcze raz przeczytać 😉
Przeczytaj także: Podrażniona, zaczerwieniona, piekąca skóra po opalaniu, kwasach lub kosmetykach? Łagodzenie i regeneracja w 7 krokach>
Buzia i kropka.
Przez wiele lat kończyłam pielęgnację na twarzy, nie „ściągając” jej w ogóle w dół: na szyję i dekolt. A kiedy już zaczęłam nawilżać szyję, stosowałam taki krem, jak do twarzy. To samo w sobie nie jest niczym złym pod warunkiem, że Twoje skóra nie jest tłusta i nie używasz baaardzo lekkich konsystencji. Ja tak robiłam. I taka pielęgnacja dla szyi okazała się niewystarczająca.
Sporo czasu mi zajęło dojście do wniosku, że moja szyja jest prawie tak samo sucha, jak skóra pod oczami. I nie mogę jej tak samo złuszczać, jak twarzy (a jak wiecie – było intensywnie), ani nawilżać (za mało). Konsekwencją lat zaniedbań są porzeczne zmarszczki, których żaden krem już nie wyprostuje.
Teraz lubię mieć w łazience także kremy bogatsze. Na twarz przydają się od czasu do czasu, szyja lubi je na co dzień. Nie muszą być drogie – drogeryjny krem odżywczy też się świetnie sprawdza (w piątek pokażę Wam moich aktualnych ulubieńców w bardzo niskich cenach, będą tam też świetne kremy za 10-15 zł!).
Za mało kremu
W porównaniu do reszty, ten błąd nie zrobił ogromnego spustoszenia na mojej buzi, ale zdziwiłam się bardzo, jak mała zmiana poprawiła jej wygląd. Chodzi o ilość wklepywanego kremu i jego dokładne wmasowanie. Jeśli jesteście z nami od jakiegoś czasu wiecie, że zachęcamy do nakładania kremów na twarz techniką 13 kropek (tu artykuł).
Okazuje się, że byłam zbyt oszczędnym użytkownikiem kremów, szczególnie tych na noc. I kiedy zaczęłam wmasowywać ich trochę więcej, do tego dłużej i bardziej dokładnie, buzia bardzo szybko zareagowała i stała się bardziej miękka i gładka.